Renee Aza Carroll Sob 11 Kwi - 3:12 | |
| Aza Renee Caroll Za górami, za lasami, żyła niezwykła postać zwana Anastazją Nikołajówną Romanowową, której przygody spisano w księdze Anastazja. Zamieszkiwał Wide Lands, gdzie nie praktykowała magii. Sielanka została przerwana, gdy nad królestwem Fairylandu pojawiły się ciemne chmury, straszna klątwa, która wymazała wszystkim pamięć. I choć postać ta nie uczestniczyła w rzucaniu strasznego zaklęcia, zmuszona była do rozpoczęcia zwykłego życia w Lanville, pamiętając swoje poprzednie życie w sześćdziesięciu procentach. W miasteczku znacie go jako dwudziestorzyletnią mieszkankę, zwaną Aza Renee Carroll (użytkownik leeninek, deviantArt). Zamieszkuje dzielnicę Pelican Bay, pracując jako kelnerka i studiując zarządzanie.
| Aza, zwana przez wszystkich Renee, choć było to jej drugie imię, gdy pierwsze, rosyjskie, było niemal nikomu nieznane, jak gdyby było skazą na jej osobie, wstydliwą plamą po czerwonym winie, której nie udało się i nigdy nie uda już sprać, jako dziecko została przez pewnego człowieka określona dzieckiem o największym osobistym uroku spośród wszystkich dzieci, jakie kiedykolwiek poznał. Była opisywana przez nauczycieli: bystra, utalentowana; ale ona nigdy nie przejmowała się zbyt mocno sztywnym środowiskiem szkolnej klasy. Żywiołowość, energia dziecka przeistoczyły się w brak poszanowania wszelkich sztywnych zasad: Aza stawała się indywidualistką, złośliwą pannicą niczym kot wędrującą własnymi ścieżkami, choć dalej nie traciła na uroku. Ucząc się jeszcze w szkole uczęszczała na zajęcia kółka teatralnego, gdzie została zauważona przez nauczycielkę- opiekunkę jako utalentowana aktorka, jednak młoda nie zainteresowała się dalszym rozwijaniem talentu: zainteresowała się w zamian zarządzaniem, ekonomią, polityką, sprawami wielkiej wagi, a jej ostre, choć dowcipne, uwagi trafiały coraz celniej w czułe punkty. Gdyby była księżniczką we dworze można by było rzec, że zachowanie Azy przekraczało wszelkie dopuszczalne granice. Mówiono, że jako dziecko nie miała umiaru w byciu paskudną, złą kreaturą: podstawiała nogi, wspinała się na drzewa i odmawiała zejścia albo, podczas zimowych zabaw, oklejała śniegiem niewielkie kamienie, by podczas gry w śnieżną bitwę robić siniaki i przewracać: o tak, była rozkosznym koszmarem. W pewnym sensie nim pozostała. Nie można jednak uprzedzać się do tej panny: jest lojalna i szczera, choć może trochę naiwna. Wesoła, uwielbiała też długie, eleganckie suknie – nawet wiedząc, że zapewne nigdy nie będzie miała okazji ich założyć, odkładała na nie pieniądze i kupowała przez internet piękności, by wypychać ich satynami oraz aksamitami sporą szafę. Uparta, czasem, typowo po kobiecemu, zbyt gadatliwa i skłonna do fochów: ale te rzeczy składały się na jej pozornie niewinny urok, czar wręcz godny wielkiej księżnej. |
Do całkiem niedawna Aza myślała, że młodszy niewiele brat był po prostu wpadką tuż po niej. Ona: z lipca, on: z lipca kolejnego roku. Logiczne, nieprawdaż? Cóż, być może i nie, jednakże wrodzona ufność dziewczyny pozwoliła jej w to wszystko wierzyć, jednakże w pół roku po dwudziestych pierwszych urodzinach panna odkryła, poszukując swojej dokumentacji medycznej, gdyż miała objawy hemofilii, tajemnicze papiery. Nie chciała wierzyć w to, co czytała. Dokumenty adopcyjne, wycinek z gazety mówiący o rozbitym aucie znanego historyka, o jego ciężarnej żonie, która urodziła w miejscowym szpitalu będąc w śpiączce od paru miesięcy. Podtrzymywali ją przy życiu, by urodziła dziecko... Małą Azę: takie imię było zanotowane po rosyjsku w notesie kobiety, a wyrysowane wokół niego kwiaty oraz niezgrabne ptaszki sprawiły, że podobne imię przylgnęło do dziecka. Dziecka po cichu przez kogoś adoptowanego. Jej rodzice, biologiczni rodzice, nie byli nigdy urzeczywistnionymi postaciami z baśni: taka historia była zakodowana w pamięci dziewczyny, jako prawdziwa, przez artykuł i późniejsze zeznania rodziców adopcyjnych, choć rzeczywista jej wersja była jeszcze gorszą. Wielka księżna, nie chcąc wierzyć głupim papierom: być może znalazły się tu przez przypadek?, zbiegła na dół, do ludzi chowających ją całe życie jako Renee Azę, kiedy w rzeczywistości była Azą Renee. Powiedziała, że podejrzewa się u niej hemofilię, rzuciła artykuł na stół w jadalni, gdy rodzeństwa nie było w pobliżu: zróbcie badania lub powiedzcie mi prawdę. Żadne z nich nie było nosicielem hemofilii – że ona, Renee, jest nosicielką, wiedziano. Jednakże rzadko zdarza się, by nosiciel również zdradzał jej objawy, nawet w wersji bardzo łagodnej, jak to było u dziewczyny. Dlaczego nie powiedzieli, że jest adoptowana? Dlaczego nie powiedzieli, że jej rodzice nie byli nawet miejscowi? Bo zakochali się w jej dużych, lśniących nadzieją niebieskich oczach. Przygarnęli ją, bo mieli problem ze spłodzeniem dziecka – a gdy ona się pojawiła, okazało się, że matka jest w ciąży. Czy czegoś ci kiedyś brakowało, Renee? Czy traktowaliśmy cię gorzej? Czy brakło ci miłości? Nic mi nie brakowało poza prawdą. Prosta łza płynąca po policzku. Nagle czując się obco w tym domu słodkiej rodzinki, zebrała najulubieńsze i najbardziej przydatne rzeczy do niewielkiej sportowej torby i bez słowa, nic nie tłumacząc rodzeństwu, z którym nie była spokrewniona, wyszła wieczorem po cichu, nagle zagubiona i bez tożsamości: jedyne, co udowadniało jej istnienie, znajdowało się na dnie torby. Szybko znalazła pracę, mimo grudniowej pory, jako kelnerka, kontynuując studia: jedynie one były pozostałością po rodzinie adopcyjnej. Przez rodziców adopcyjnych bez słowa dalej opłacane, niczym nieme: błagamy o wybaczenie. Aza, mieszkająca w klicie przy porcie, nie miała wystarczająco pieniędzy, by pokryć koszta studiów. Przyjmowała jałmużnę z zaczerwienioną ze wstydu, ściągniętą fałszywą dumą twarzą rosyjskiej księżniczki. Pachniała zawsze tylko żelem pod prysznic, a w sezonie komarów również waniliowym zapachem do ciasta. Nie zgorzkniała. Nie popadła w depresję ani nie zaczęła się izolować: po prostu usiłowała zorganizować sobie nowy, samodzielny start w życiu. Przy okazji śmiała się nawet. I cieszyła nowym życiem, jak gdyby była na drodze ku odnalezieniu domu, którego wiecznie jej brakło, co zrozumiała dopiero po opuszczeniu rodziny adopcyjnej – ta dziura, to pragnienie miłości krewnych, nie zaś jedynie współczucia oraz łaski. To ona motywowała dziewczynę, by nie spóźniała się mimo swojej natury na kolejne zajęcia czy kolejne godziny w pracy: bo nigdy nie wiadomo, co może się stać tego dnia!
Aza wiecznie tęskniła za Paryżem. Nie wiedzieć dlaczego, ale zdawało się, że tam odnajdzie rozwiązanie każdego swojego problemu, o ile tylko pójdzie do... Teatru. Dziwne. Bardzo dziwne, ale panieneczka o ryżych włosach już przyzwyczaiła się do tak dziwnego przeświadczenia: wierzyła, że jest to po prostu objaw typowego ludzkiego przekonania o tym, jakoby wszędzie, gdzie nas nie ma, było lepiej. Renee nie ma problemu z niskimi temperaturami, owszem, może nie jest tak odporna na nie, jak Królowa Śniegu, bardziej jak... Mieszkanka Rosji. Wiele ma w sobie również z Anastazji Nikołajówny Romanowowej znanej z kart historii: według historii Lanville Aza urodziła się siedemnastego lipca, zaś pierwowzór baśniowej Anastazji został zabity, wraz z rodziną, właśnie siedemnastego lipca. Caryca matka podejrzewała, że wszystkie jej wnuczki są nosicielkami hemofilii, gdy jej jedyny wnuk z całą pewnością na nią chorował: późniejsze badania naukowców dowiodły, że była to hemofilia typu B – Aza jest, to potwierdzone, nosicielką tegoż schorzenia. Różni je zaś kolor włosów: Aza, śladem filmowej wersji, jest bardziej ruda niż ryża, zaś historyczna Anastazja była rudo-blond, czyli właśnie ryża, najprawdopodobniej. Dodatkowo często za pomocą szamponetek czy tonerów wzmacnia swój naturalny kolor, by był ogniście intensywny, niczym jej charakter oraz uśmiech. Panicznie bała się broni palnej, za to uwielbiała widoki z mostów: dodawały jej sił oraz odwagi a ona czuła, jak te pozwoliłyby jej dotrzeć aż do Paryża, gdyby tylko miała taką możliwość! Nie bała się opuszczonych budynków, wręcz przeciwnie: lubiła je oglądać, lubiła czuć, że jest pierwszą od dawien dawna osobą oglądającą dane wnętrza. I, najdziwniejsze, każdego śnieżnego, grudniowego wieczoru gdzieś w tle umysłu pojawiał się cień jak gdyby znanej melodii...
Dmitri i Anastazja nigdy się nie pobrali – gdy zaczęli tańczyć na pokładzie statku dopadła ich klątwa, rozdzielając parę, która niewiele wcześniej ledwo uszła z życiem po starciu z Rasputinem.
|
|