| Stumilowy Las | Stumilowy Las Nie 10 Sty - 19:45 | |
| |
| | Re: Stumilowy Las Pon 1 Lut - 18:15 | |
| Nieprawdą było, że jedynym miejscem, w którym można było spotkać Kapelusznika był jego własny przydomowy ogródek, w którym rzekomo miałby spędzać każdą minutę swojego życia, wraz z Szarakiem opróżniając kolejny dzbanek herbaty. W rzeczywistości słynny stół w ogródku był prawdopodobnie ostatnim miejscem, w którym można byłoby go spotkać - wyjątkowo często pozostawał on pusty, podobnie zresztą jak i dom Kapelusznika, on sam zaś... W porządku, poprzestańmy po prostu na tym, że zwykle niełatwo było go znaleźć. Lubił bowiem zaszywać się w różnych nietypowych miejscach, nierzadko też wyruszał na dość długie spacery, jakby dopiero tychże miejsc poszukiwał. W zasadzie było w tym sporo prawdy - o ile bowiem faktem pozostawało, że spędził w Wonderland naprawdę wiele czasu i dzięki temu poznał tę krainę bardzo dobrze, to jednak od sam najwyraźniej wychodził z założenia, że zawsze warto było poznać ją jeszcze lepiej. A skoro tak, to najlepiej było to zrobić eksplorując ją na własną rękę. Bo przecież nie był już tym zagubionym dzieciakiem, który trafił do Krainy Czarów wieki temu. Jasne, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nawet w najbardziej niewinnie wyglądającym zakątku krainy mogło czaić się coś, co bardzo chętnie schrupałoby nieostrożnego podróżnego, jednak... Po bliższym poznaniu można było przywyknąć do podobnych zagrożeń. Ba, prawdopodobnie aktualnie Kapelusznik czułby się znacznie bardziej zaniepokojony i zagubiony, gdyby jakimś cudem ponownie znalazł się w świecie bez magii. Tym bardziej, że przez odmienny upływ czasu w tej magicznej krainie, śmiało można było obstawiać, że niemagiczny świat zdążył już zmienić się nie do poznania. O ile więc Kapelusznik w dostatecznym stopniu zdążył już poznać Wonderland, świetnie rozumiejąc zasady nim rządzone i dopasowując się do tej rzeczywistości... pewnie byłoby to po stokroć trudniejsze, gdyby przyszło mu wrócić do dawnego życia. Po cóż jednak zaprzątać sobie głowę czymś, co i tak nie miało nigdy nastąpić? Nie wybierał się nigdzie, Wonderland dawno już uznał za swój dom, więc... zamiast snuć jakieś bezsensowne rozważania, lepiej było skupić się na ciągłym poszerzaniu swojej wiedzy dotyczącej tegoż świata. Albo raczej wykorzystywaniu już posiadanej, bowiem tym razem Kapelusznik znalazł się w Stumilowym Lesie posiadając jeden bardzo konkretny cel. To tutaj bowiem - przynajmniej tak orientacyjnie, bo jednak dokładnej lokalizacji jeszcze nie poznał - znajdowała się bowiem dość przydatna roślina. Może i nie magiczna, nie jakaś niesamowicie wyjątkowa, ale... z jakiegoś powodu Kapelusznik uznawał ją za przydatną. Może po prostu sprawiała, że herbata smakowała znacznie lepiej, mniejsza o to. |
| | Re: Stumilowy Las Pon 1 Lut - 18:59 | |
| Ponoć w życiu nic nie dzieje się przypadkowo. Czkawka uważał, że to jeden wielki stek bzdur. Miał odszukać Szczerbatka, wierzył, że to osiągnie przez naukę magii, ale jednak jak się okazało, było to znacznie trudniejsze niż ktokolwiek mógł wcześniej przypuszczać. Jak na razie potrafił się bawić w dziwne przesuwanie przedmiotów albo ich wyczarowywanie. Tak też udało mu się skombinować mapę, która poprowadziła go prosto do Stumilowego Lasu gdzie… po prostu się zgubił. I mimo, że zarzekał się nawet przed samym sobą, że ma znakomitą orientację w terenie, to grubo się pomylił i już nawet wiara w swoje wymyślone umiejętności mu nie pomogła. Przynajmniej nie teraz, kiedy zachodziło powoli słońce, a las zdawał się być o wiele bardziej upiorniejszy. Nie, żeby się bał ciemności, ale zwykle wraz ze swoim smokiem przemierzał przez różne krzaki, a wiadomo, że z Nocną Furią było o wiele raźniej, niż bez niej. Teraz był jednak zdany na siebie i na tę mapę, która na nic mu się nie przydała, a tylko wyniosła daleko w nieznane. I jak on miał się teraz wytłumaczyć tej dziwnej czarownicy, która czekała aż wróci z kolejnym biednym, zamordowanym królikiem? Miała zrobić dobrą kolację, ale chyba tego wieczoru niczego nie uda jej się wrzucić na ruszt. Mówi się trudno i chyba w tej chwili właśnie Czkawka przeżywał tę stratę najbardziej. Burczało mu w brzuchu tak okropnie, że gdyby niedaleko był niedźwiedź, to z pewnością by go usłyszał i rzucił się w pogoń. - Wcale się nie zgubiłem. Może po prostu czytałem tę mapę do góry nogami? To miałoby sens - powiedział do siebie, przesuwając w zamyśleniu palcami po brodzie i cicho westchnął, szybko dochodząc do wniosku, ze jednak czytał ją dobrze. Może czar się nie udał? Dopiero co się uczył i chociaż był nadzwyczaj inteligentny i szybko pojęty, to często jeszcze popełniał błędy. Był początkującym, a to trzeba było mu po prostu wybaczyć. Nie wiedział tylko, czy jego żołądek jest tego samego zdania. Czkawka postanowił więc po prostu usiąść pod drzewem i na chwilę odpocząć, chociaż już dobre kilkanaście minut stał w miejscu zastanawiając się która część lasu jest bardziej mroczniejsza i którą lepiej nie zmierzać. Nie był tchórzem, nie o to chodziło. Był po prostu osobą, która unikała wszelkiego rodzaju kłopotów, szczególnie jeśli do gry wkraczały zwierzęta tak szalone, jak wcześniej napotkany przez niego tygrys skaczący na ogonie. W dodatku mówił! Czkawka szybko usunął się z miejsca, aby nie wdawać się w dziwne konflikty. Zdawał sobie sprawę z tego, że to miejsce było pełne magii, a wioskę, w której zamieszkiwał od urodzenia prawie wszystko ominęło. No dobrze, mieli smoki, ale nic poza tym. Gadające zwierzęta? Kto by o tym pomyślał. - Muszę to później wszystko zapisać w swoim notesie i narysować. Takie stworzenia zasługują na zapamiętanie - powiedział do siebie, planując już na zaś co zrobi gdy tylko wydostanie się z lasu. Jeśli się z niego wydostanie. Jak na razie, to umierał z głodu, a samymi leśnymi jagodami ciężko było się najeść. |
| | Re: Stumilowy Las Pon 1 Lut - 19:42 | |
| W dodatku leśne jagody bywały trujące. Więc pewnie lepiej było ich nie jeść, jeśli nie miało się co do nich stuprocentowej pewności. Za to z całą pewnością leśne jagody nie mówiły - przynajmniej nie w tej części Wonderlandu, o ile Kapelusznikowi było wiadomo - dlatego też czyjś głos słyszany w stosunkowo niewielkiej odległości musiał zwrócić uwagę. Z początku Kapelusznik odwrócił po prostu głowę w odpowiednim kierunku, zmarszczywszy lekko brwi w zamyśleniu i starając się nie tyle nawet zrozumieć poszczególne słowa czy przyporządkować głos do jakiejś znanej mu twarzy, co raczej orzec, czy usłyszany dźwięk można było potraktować jak ostrzeżenie, by jak najszybciej się stąd oddalić. Po głębszym zastanowieniu zaś - nie, zdecydowanie nie brzmiało to jak dźwięki wydawane przez kogoś lub coś, co zamierzało zjeść na kolację jakiegoś wariata. Śmiało więc można było przyklasnąć własnej ciekawości i bez dalszego zbędnego namysłu, ruszyć w kierunku, z którego - jak przypuszczał - dobiegał głos. Nie starał się jakkolwiek skradać, nie widząc w tym najmniejszego sensu. Jeśli pękająca pod butem gałązka miałaby kogoś wypłoszyć, to... może to nawet lepiej? Bo przecież większe obawy powinno się mieć chyba przed spotkaniem przed czymś, co nie reagowało w żaden sposób na podobne dźwięki. Wprawdzie inną opcją było też to, że takiż dźwięk pękającej gałązki mógłby sprowokować coś do ewentualnego ataku, ale skoro wcześniej już zasłyszany głos nie został zakwalifikowany do gatunku potencjalnie niebezpiecznych... Czyli chyba wszystko było jak najbardziej w porządku. Albo i nie. Zwłaszcza sądząc po pewnym rozczarowaniu, jakie odmalowało się na twarzy Kapelusznika, gdy już wyłoniwszy się zza jakichś krzaków, mógł przekonać się, że tajemniczym czymś był po prostu gadający do siebie chłopak od smoków. Jak on się właściwie nazywał? Mało istotne. Co prawda stosunkowo szybko to rozczarowanie na twarzy Kapelusznika ustąpiło miejsca jakiemuś takiemu dziwnemu, nie do końca możliwemu do jednoznacznej interpretacji, uśmiechu. Jednak... pewnie trudno byłoby określić, co było w tym przypadku lepsze. Rozczarowanie pewnie mogłoby przynajmniej sugerować, że lada moment Kapelusznik odwróci się na pięcie i pójdzie sobie w swoją stronę. Uśmiech sugerował raczej, że zamierzał zostać. Zwłaszcza, kiedy ów poszerzył się widocznie, zaś sam Kapelusznik zbliżył się jeszcze o kilka kroków. - Jakie konkretnie? - skoro już wyraźnie usłyszał ostatnią kwestię tego od smoków, to przecież absolutnie miał pełne prawo, żeby się wtrącić, prawda? No jasne. - W tej okolicy raczej nie mieszka nic aż tak ciekawego, ale podobno zawsze mogę się mylić. Przyjrzał się uważnie swojemu znalezisku siedzącemu pod drzewem, zastanawiając się nad tym, czy możliwe było, by ten znalazł się tutaj po raz pierwszy. Skoro jednak zdziwieniem napawali go mieszkańcy Lasu, to najwyraźniej tak właśnie było. I najwyraźniej jak dotąd nie miał okazji odwiedzić tych bardziej zwariowanych części Wonderlandu... Albo pozostawał absolutnie ślepy i głuchy na wszystkie dziwactwa. Jak śpiewające ostrygi na przykład. Czy inne peliczaple, czy zbłąkinie. Mniejsza o to. Skoro jednak chłopak od smoków był tutaj po raz pierwszy, to... czyżby zgubił drogę? I dlaczego na samą tę myśl uśmiech kapelusznika znów odrobinę się poszerzył? Zupełnie mimowolnie, naprawdę. - A może szukasz czegoś konkretnego? Jakiejś drogi powrotnej na przykład? - o nie, skądże, wcale nie było ani odrobiny drwiny w jego głosie. Jasne, że nie. Zwykła uprzejmość i chęć pomocy. Nic innego. |
| | Re: Stumilowy Las Pon 1 Lut - 21:56 | |
| Czy Czkawka usłyszał, że ktoś nadchodził? Być może by usłyszał, gdyby nie myślał zbyt głośno i nie mówił sam do siebie, aby przerwać tę paskudną ciszę, która go otaczała. Nie, żeby lubił jak jest głośno. Wychodził z założenia, że podczas czytania czy projektowania potrzebna była cisza dla samego skupienia się. Jednak jeśli chodziło o grobową ciszę w samym sercu lasu, w którym był pierwszy raz… zdecydowanie wolał hałas. Dlatego też mielenie ozorem sprawiło, że nie usłyszał, jak ktoś się do niego zbliżał. I szczęście dla niego, że był to tylko, albo nawet aż, osobnik, którego już kiedyś poznał. Podniósł głowę i rozejrzał się, aby móc namierzyć nowoprzybyłą osobę. Nawet nie wiedział, że poczuje takie szczęście i ulgę, kiedy tylko zobaczył znajomą twarz, która należała do… jak mu tam było? Ah, tak złodzieja rodzinnych pamiątek. Ich pierwsze spotkanie nie należało może do nieprzyjemnych, ale zdecydowanie nie miały szczęśliwego zakończenia. No, dla jednej ze stron. Jako, że Czkawka miał trochę mylne wyobrażenie o ludzkiej bezinteresowności, chociaż głupi wcale nie był, to uwierzył, że Kapelusznik - aha, właśnie tak się nazywał! - będzie chciał mu pomóc bez wcześniejszej, odpowiedniej zapłaty. Pewnego ranka młody pseudo-wiking obudził się z małym deficytem w postaci rodzinnego, złotego wisiora, który był przekazywany z pokolenia na pokolenie przez wodzów jego plemienia. Co najgorsze; Czkawka nie czuł się z powodu tej straty jakoś szczególnie smutny. Bardziej był zwiedziony tym, że nie mógł wcześniej podziękować Kapelusznikowi za pomoc w poszukiwaniach Szczerbatka, które oczywiście spełzły na niczym i zakończyły się właśnie siedzeniem pod drzewem i czytaniem lewej mapy prowadzącej donikąd. - Widziałem gadającego tygrysa, który skakał na ogonie, a to już coś. Stamtąd, skąd pochodzę mamy tylko latające smoki, które mówić nie umieją - powiedział z ekscytacją w głosie. W dodatku na twarzy miał wymalowaną fascynację wszystkim, co go w tej chwili otaczało, nawet Kapelusznikiem, stojącym przed nim. Tak, on też fascynował Czkawkę i chłopak miał zamiar napisać o nim książkę, namalować ten wielki kapelusz, który nosił, przynajmniej powinien nosić, na głowie, te szalone ciuchy i wszystko. Po prostu wszystko. Odkąd siedział i pobierał nauki u czarownicy raczej nie wychodził dalej niż stajnia, czy pobliski lasek, w którym biegały zające, które nie potrafiły mówić. Dotarcie do Stumilowego Lasu dzięki swojej… jednak trochę na pewno, głupocie. W dodatku zabrał ze sobą tylko ten mały sztylet, dzięki któremu mógł uwalniać złapane w pułapkę małe zwierzęta. Te durze też mu się udało ocalić. Osoba, która na nie polowała raczej nie byłaby miła dla Czkawki, gdyby się dowiedziała, że to on był sprawdzą nieudanego polowania. Kolejne pytanie Kapelusznika nieco zbiło go z tropu. Czy wyglądał aż tak bardzo na osobę, która się zgubiła? A może po prostu usłyszał jego mamrotanie pod nosem, które mamrotaniem jednak nie było, a całkiem głośnym gadaniem do siebie? Mógł zostać spokojnie uznany za niepoczytalnego. - Nie zgubiłem się. Skąd taki pomysł? - spytał, podnosząc się z ziemi i prostując, aby przybrać postawę odważnego, młodego dorosłego, który DOSKONALE wiedział gdzie się znajduje i co robił ze swoim życiem. Problem był jednak oczywisty. Czkawka był fatalnym kłamcą. |
| | Re: Stumilowy Las Pon 1 Lut - 22:19 | |
| Najwyraźniej jednak Kapelusznik jakoś niespecjalnie odczuwał jakiekolwiek, choćby minimalne, wyrzuty sumienia w związku z nieszkodliwym przywłaszczeniem sobie cudzej własności. Zresztą, niczego przecież nie ukradł, prawda? To było całkiem naturalne, że przedmioty czasami zmieniały właściciela. On po prostu ułatwił to temu konkretnemu przedmiotowi, który - swoją drogą - okazał się całkowicie bezwartościowy i pozbawiony choćby krzty magii. Do niczego więc nie mógł przydać się Kapelusznikowi, on sam prawdopodobnie dawno już zapomniał o tym drobnym incydencie - podobnie jak o imieniu chłopaka od smoków - i aktualnie czuł się absolutnie niewinny, sumienie zaś miał nieskazitelnie czyste. Gdyby cokolwiek go bowiem w to sumienie uwierało, to przecież nie podchodziłby sobie ot tak beztrosko do kogoś, kogo wcale nie tak dawno temu okradł. Wróć. Nie okradł. Wisior zmienił właściciela. I tyle. - Ach. Czyli jednak się nie myliłem... - i znów to rozczarowanie, tym razem jedynie w głosie. Wyraz twarzy Kapelusznika pozostał bowiem bez zmian, jakby zapomniał on dopasować go do tonu wypowiedzi. W każdym razie jednak najwyraźniej mówiące i skaczące na ogonach tygrysy nie robiły na nim zbytniego wrażenia. W zasadzie... nie wywierały na Kapeluszniku absolutnie żadnego wrażenia. Nic godnego uwagi, wszystko zupełnie w normie. Witajmy w Wonderland. - Co za bzdura. Każdy potrafi mówić. Na swój sposób, więc niekoniecznie każdego da się zrozumieć. Machnął ze zniecierpliwieniem ręką, jakby rzeczywiście właśnie usłyszał największą bzdurę na świecie. No bo... usłyszał. Przecież nikt mu nie wmówi, że smoki - nawet te z pozoru kompletnie pospolite, zakładając oczywiście, że smoki mogły być pospolite - nie wydawały absolutnie żadnych dźwięków. Wydawały. Komunikowały się za pomocą nich, a więc wniosek był jasny - mówiły. I tak, oczywiście, nie o to chłopakowi chodziło. No pewnie. Ale kto by się tym przejmował? Zresztą, już nawet Kapelusznik zamierzał pójść sobie w swoją stronę, odwróciwszy się na pięcie, uznając najwyraźniej, że nic ciekawego tu na niego nie czeka. Kolejna wypowiedź przypomniała mu jednak, że rzeczywiście - przecież zadał jeszcze jedno pytanie. A podobno wypadałoby zaczekać w takim przypadku na odpowiedź... Odwrócił się więc ponownie w kierunku tego od smoków, unosząc przy tym brwi w geście uprzejmego zdziwienia. - Dziwią cię mówiące tygrysy i pewnie nigdy nie widziałeś sowy czytającej książkę. Nie da się ukryć, że na pewno jesteś wyjątkowo częstym gościem w tych stronach - uśmiechnąwszy się znów, pokiwał głową. - Po prostu trochę mało uważnym. Skoro jednak tamten twierdził, że doskonale wiedział gdzie się znajdował i dokąd powinien iść, prawdopodobnie nic tu dłużej Kapelusznika nie trzymało. Żadnych ciekawych odkryć, nic interesującego i żadnych zagubionych przybyszy. Czas najwyższy, by ponownie odwrócić się i skierować kroki we własną stronę. |
| | Re: Stumilowy Las Wto 2 Lut - 0:19 | |
| Czy przypadkiem ten osobnik nie zamierzał sobie pójść i zostawić go na pastwę losu? Zaraz będzie całkowicie ciemno i przez to będzie musiał spróbować przeżyć noc z pustym żołądkiem, a później następne i następne, aż umrze z głodu. Nie, to nie mogło się tak potoczyć, ponieważ miał swoją ważną misję do spełnienia, którą było odnalezienie swojego przyjaciela, tak, to było teraz najważniejsze. Pierwotne plany nauki magii, aby ożywić ojca weszły na dalszy plan. Jak na razie. Czkawka momentalnie się zgarbił, pokazując po sobie, że wcale nie był takim kozakiem, jak jeszcze przed chwilą chciał pokazać. Westchnął ciężko, szybko układając sobie wszystko w głowie. Był tylko wikingiem pochodzącym chyba z najbardziej odległej krainy w Wonderlandzie. To chyba normalne, że czuł się nieco skonfundowany widząc te przeróżne dziwy, z którymi dopiero się zapoznawał, prawda? Dlatego zawsze wieczorem zapisywał wszystko, co tylko spotkał, żeby później nie wychodzić na takiego żółtodzioba, jak teraz. Nie było czasu na myślenie. Jego ostatnia deska ratunku właśnie zbierała manatki i zamierzała odejść! - Poczekaj. Nie odchodź - powiedział pospiesznie zanim do końca się namyślił co zrobić. Musiał się jakoś stąd wydostać, a samodzielnie graniczyło to z cudem. Podrapał się po policzku i odgarnął włosy z twarzy, czując, że zrobiło mu się strasznie gorąco. Może i był fascynatem wszystkiego, co nienormalne, jak na przykład gadające zwierzęta, to jednak posiadał instynkt samozachowawczy, który w tej chwili krzyczał, żeby przestał udawać kogoś im nie jest. A w tej chwili na pewno nie był kimś, kto wiedział gdzie się znajdował. - Zgubiłem się. Nie mam pojęcia w którą stronę iść i jesteś osobą, która wręcz spadła mi z nieba - wygłosił niemalże jednym tchem, zaciskając pięści mocno. Rozejrzał się nerwowo dookoła siebie i ruszył, a raczej pokuśtykał w stronę Szalonego Kapelusznika. - Pozwól, że będę szedł za tobą, a ty mnie po prostu wyprowadzisz z tego miejsca. Odwdzięczę się jak to ostatnio zrobiłem. To znaczy, no wiesz - westchnął, a następnie wyszczerzył się, kładąc nieco zmieszany rękę na potylicy. Zgarbił się jak to miał w swoim zwyczaju i spojrzał wyczekująco na rudzielca, który może chociaż trochę okaże swoje dobre serce i będzie chciał mu pomóc. W przeciwnym razie losy Czkawki zostały już przesądzone, a on, przez ten dziwny przypadek umrze z głodu. Co mógłby jeszcze powiedzieć, aby tylko przekonać tę osobę, żeby mu pomogła? Jedzeniem teraz nie przekupi, jednak może jakieś magiczne sztuczki pozwolą mu w miarę swoich możliwości jakoś wybrnąć z tego bagna. Szkoda, że nie mógł wyczarować jedzenia. Bo nie mógł, prawda? Gorzej będzie, jeśli mógł i na to nie wpadł. Jeszcze musiał się wielu rzeczy nauczyć o tym świecie, w którym przyszło mu żyć i którego tajniki pragnął poznać od podstaw. Jak jednak miał to zrobić samemu? Potrzebował kompana, kogoś, kto będzie chciał chociaż trochę pomóc. |
| | Re: Stumilowy Las Sro 3 Lut - 12:49 | |
| Nie można było powiedzieć, że czegoś podobnego Kapelusznik się nie spodziewał. Bo... naprawdę, to było do przewidzenia, że pewnie nie zdąży przejść nawet połowy kroku, kiedy tamten zmieni zdanie. I pewnie gdyby Kapelusznik był kompletnie pozbawiony choćby krzty empatii - lub gdyby nie potrafił dopatrywać się we wszystkim możliwych korzyści dla siebie - prawdopodobnie powinien mimo wszystko udać, że absolutnie nic nie usłyszał i pójść sobie jakby nigdy nic w swoją stronę. No, ale przecież nie był jakimś świrem bez serca. Był po prostu świrem. Podobno. Zanim odwrócił się ponownie w stronę chłopaka, zerknął z pewnym zaskoczeniem w górę, kiedy tamten wspomniał coś o spadaniu z nieba. Prawie, jakby tę część wypowiedzi potraktował zupełnie serio i chciał właśnie sprawdzić, czy to rzeczywiście było miejsce, z którego tutaj przyszedł. No bo... tak, naprawdę potraktował to zupełnie poważnie i dosłownie. W dodatku wszystko wskazywało na to, że nie, wcale nie spadł z nieba. A skoro tamten tak uważał, to najwyraźniej był bardziej szalony od niego. Albo nie służyło mu po prostu błądzenie po lesie. - Nie, przyszedłem stamtąd - wtrącił się więc, chcąc to drobne nieporozumienie wyjaśnić. Tyle tylko, że kierunek, w którym Kapelusznik beztrosko machnął ręką... z całą pewnością nie był tym, skąd przyszedł. Ot, drobne niedopatrzenie. Albo też coś, co bardzo dobitnie powinno temu od smoków zasygnalizować, że być może wariaci niezbyt dobrze sprawdzali się jednak w roli przewodników. Może więc lepiej byłoby poszukać kogoś innego? Jakiegoś mówiącego tygrysa na przykład? Chociaż akurat sam Kapelusznik najwyraźniej na swoją drobną pomyłkę nie zwrócił najmniejszej uwagi. Lub też zwyczajnie jej nie zauważył, rzeczywiście będąc pewnym, że przyszedł właśnie stamtąd. Oczywiście istniała też możliwość, że po prostu bardzo dobrze bawił się kosztem zagubionego nieszczęśnika. Ale ktoś w ogóle brał coś podobnego pod uwagę? - Świetnie, proszę bardzo. Możesz sobie iść za mną, skoro chcesz - zgodził się jednak entuzjastycznie, po krótkiej chwili namysłu. Trochę zbyt entuzjastycznie. Zwłaszcza, że na moment na jego twarzy znów pojawił się ten trudny do rozszyfrowania uśmiech, który całkiem możliwe, że utrzymał się nieco dłużej. Ale przecież zaraz po wypowiedzeniu tego zdania, Kapelusznik natychmiast odwrócił się tyłem do chłopaka, pewnym krokiem ruszając przed siebie. Słowa o ewentualnym odwdzięczaniu się jak na razie zignorował. Chociaż dość naiwnym byłoby sądzić, że ich nie zapamięta... - Tyle tylko, że też nie mam pojęcia, dokąd właściwie idę - dodał po kilku krokach, tonem zupełnie beztroskim, jakby w ten sposób wskazywał tamtemu jakiś mało interesujący kwiatek przy ścieżce. Czyli tyle by było z robienia za przewodnika, ewentualnych nadziei na szybkie i bezproblemowe wydostanie się z lasu, czy też podobnych optymistycznych myśli. Bo przecież nawet jeśli Kapelusznik znacznie mijał się z prawdą w swoim ostatnim zdaniu, to i tak chyba nie zwiastowało ono bezproblemowej współpracy. Ale... do tego chłopak od smoków powinien już chyba przywyknąć, czyż nie? Przecież nie miał z Kapelusznikiem do czynienia po raz pierwszy... |
| | Re: Stumilowy Las Sro 3 Lut - 22:59 | |
| Czkawkę wciąż zadziwiał ten świat. Nieważne było staranie się dopasować i zapanować nad wybuchami fascynacji, gdy widział coś, co nie jest smokiem, a jest równie niesamowite. Dlatego też takie proste odpowiedzi ze strony Kapelusznika, sprawiały, że zaczął się zastanawiać, czy to on jest nienormalny na tle Wonderlandu, czy to Wonderland stanowi kwintesencję nienormalności. Wiele czytał na temat innych krain. Wszystkie mądre księgi jednak nie potrafiły w żaden sposób oddać chociażby odrobiny prawdziwości w tym, o teraz widział i poznawał. A jego lud mówił, że to on był tym dziwnym i oderwanym od świata. Nie widzieli jeszcze świata i tego, co oferował. I mówiące tygrysy skaczące na swoim własnym ogonie były tylko zapowiedzą tego, co mogliby zobaczyć. Czkawka dostał szansę przeżycia przygody, poznania świata, poszerzenia swojej wiedzy, której niesamowicie pożądał. Wiedział, że czas spędzony z Kapelusznikiem, pomagającym mu wydostać się z lasu nie będzie stracony. A nawet jeśli to nie będzie miał mimo wszystko nic sobie do zarzucenia, że nic nie robił, tylko ubolewał nad pustym żołądkiem. Od kiedy w ogóle stał się taki słaby? Miał wrażenie, że cofał się w rozwoju. Mogło być to spowodowane tym, że brakowało mu u swojego boku Szczerbatka. Przecież minęło już pół roku odkąd go zgubił. A tylko Czkawka był zdolny do tego, aby zgubić wielkiego smoka. Pogratulować. - A uwierzysz w to, że ja naprawdę spadłem z nieba? - nie miał pojęcia po co zaczynał tę dziwną rozmowę, ale miał wrażenie, że to miejsce tak na niego wpływało. Czyżby zaczął wariować? Bardzo możliwe. Musiał jednak przynajmniej w połowie zachować trzeźwość umysłu, bo przecież miał misję do wykonania, która w tej chwili była najważniejsza. Szczerbatek musiał się prędzej czy później odnaleźć. Podszedł pospiesznie do Kapelusznika, chcąc zrównać z nim kroku. Spojrzał w niebo i cicho westchnął, karcąc się w duchu za to, że pomyślał o czymś tak głupim, jak ujrzenie swojego smoka - lecącego tuż nad nimi. Przecież to było niemożliwe! Nawet, jakby naprawdę zaczął mocno wierzyć w dziwactwo Wonderlandu, to nic nie mogłoby zmienić rzeczywistości. A rzeczywistość była prosta; Szczernatek nie latał. Czkawka coraz bardziej zaczynał żyć w strachu o swojego najlepszego przyjaciela. Wykluczał jednak najgorsze. Smok żył, tego był pewien. W końcu smoka nic nie zabije, a już na pewno nie Nocną Furię. - Nie masz pojęcia dokąd idziesz? - spytał, nie zwalniając jednak nawet na chwilę kroku, nie chcąc zgubić swojego rzekomego przewodnika, który z tą profesją miał tyle wspólnego co Czkawka z gadającym Tygrysem. Postarał się jednak szybko wynieść pozytywne strony tego spotkania. W końcu ruszył się z miejsca i może obaj nie mieli pojęcia dokąd iść, to raczej lepsze to niż siedzenie pod drzewem i czekanie na zbawienie. Na przykład na takiego Kapelusznika, który przyszedł stamtąd. - W sumie na jedno wychodzi. Lepsze błądzenie w towarzystwie niż w samotności - zaśmiał się cicho, chociaż wcale nie było im do śmiechu. Oszalał? A może zaczynało się z nim dziać coś niepokojącego, co trudno było w ogóle nazwać? Pokręcił tylko głową i znów się uśmiechnął szeroko, najprawdopodobniej nieświadomie przejmując na samego siebie dobry humor Kapelusznika. Rozejrzał się szybko dookoła, a następnie sięgnął po różdżkę z tą paskudną gwiazdką na zakończeniu. Czy wszystko musiało być takie dziwne? Przynajmniej magiczny badyl mógł dostać trochę bardziej męski. - Wiesz co. Znam parę magicznych sztuczek. Nigdy nie próbowałem wyczarować jedzenia. Co myślisz, może powinienem pomyśleć o skołowaniu nam jakiegoś obiadu? - przechylił głowę lekko w bok, spoglądając wyczekująco na swojego towarzysza. Na pewno musiał być głodny. Kto w tych czasach nie był głodny? |
| | Re: Stumilowy Las Sro 3 Lut - 23:30 | |
| Skoro zagubionemu w lesie biedakowi nie przeszkadzało zbytnio to, że jego przewodnik nie był zbyt kompetentny w tym zakresie, to chyba tym bardziej Kapelusznik nie powinien przejmować się swoim brakiem kompetencji. Zwłaszcza, że przynajmniej w pewnych kwestiach na pewno dysponował doświadczeniem i wiedzą znacznie większą od swojego przypadkowego towarzysza - w szczególności jeśli chodziło o znajomość tej zwariowanej krainy. Pewnie właśnie dlatego nie wyglądał na jakkolwiek zaskoczonego również w momencie, kiedy tamten wspomniał ponownie o spadaniu z nieba. Po prostu raz jeszcze zerknął kontrolnie w górę - tym razem pewnie chcąc upewnić się, że nie spada stamtąd coś jeszcze - po czym beztrosko wzruszył ramionami. - Z nieba spadają czasami dziwniejsze rzeczy od ciebie. Więc czemu by w to nie wierzyć? - no dobrze, najwyraźniej właśnie nieco uprzedmiotowił chłopaka. Na pewno nie warto było się tym przejmować - przynajmniej bowiem ten mógł czuć się uprzedzony, że w każdej chwili coś dziwacznego mogło mu spaść na głowę. Zupełnie znienacka. Bo przecież takie rzeczy się zdarzały. Zwłaszcza tutaj, w Wonderland, gdzie zdarzyć mogło się w zasadzie wszystko. Bardzo dosłownie wszystko. - Najmniejszego - przytaknął w kwestii braku pojęcia o tym, dokąd szedł. Zaraz też uśmiechnął się jeszcze szerzej, w odpowiedzi na kolejne słowa swojego towarzysza. - Oczywiście. W razie gdyby chciało nas coś pożreć, zabić albo rozczłonkować, zawsze dobrze jest mieć pod ręką kogoś, kogo można rzucić na pierwszy ogień. To przynajmniej zwiększa szansę na ucieczkę. Gdyby nie skupiać się zbytnio na treści tej wypowiedzi, można byłoby dać się nabrać na ten pogodny ton. Ewentualnie można było uznać, ze przecież Kapelusznik tylko żartował. Bo przecież na pewno wcale nie miałby zamiaru rzucać czemukolwiek na pożarcie kogoś, komu rzekomo miał pomóc wydostać się z lasu, prawda? No... Nie do końca. Mówił całkiem serio. W końcu nikt przecież nie powiedział, że chłopak musiał wydostać się z lasu w jednym kawałku, czyż nie? A ryzyko zostania zaatakowanym w lesie było przecież dość duże, zwłaszcza po zmroku - a wiele wskazywało na to, że raczej nie wyjdą stąd przed zmrokiem. I zwłaszcza, kiedy przebywało się w krainie, która słynęła z przeróżnych dziwactw. Ot, choćby niewinnie wyglądający kamień mógłby okazać się niebezpieczny. W końcu warto było pamiętać o tym, że w Wonderland absolutnie wszystko było możliwe. Nawet nie próbował jakkolwiek kryć się z bardzo zainteresowanym spojrzeniem, jakie na dłuższą chwilę utkwił w różdżce wyciągniętej przez tamtego. Fakt, sam nie potrafił posługiwać się magią, nigdy nie czuł zbytnich ciągot do nauki czarów, jednak... nie było żadną tajemnicą to, że nieodmiennie ciągnęło go do wszelkich magicznych przedmiotów. W szczególności tych naprawdę interesujących, a do takich trudno byłoby nie zaliczyć różdżki. Nawet takiej z wielką gwiazdą na czubku. - Byleby nie była to zupa z nibyżółwia. To nigdy nie kończy się zbyt dobrze - co prawda wagi tego ostrzeżenia mógł nie docenić ktoś, kto nigdy nie spotkał żadnego rozpaczającego nad swoim losem nibyżółwia, jednak... warto było uprzedzić tak na wszelki wypadek. Gdyby na przykład kiedyś w przyszłości ten od smoków jakiegoś nibyżółwia spotkał - przynajmniej mógłby mu wtedy powiedzieć z czystym sumieniem, że nigdy żadnego nie zjadł. |
| | Re: Stumilowy Las Czw 4 Lut - 13:17 | |
| POCZĄTEK On w Stumilowym Lesie nie bywał aż tak bardzo często, by te wszystkie fascynujące postacie jak Małe Prosiaczki i grube Misie o wiecznie pustych brzuchach go nie zastanawiały, ale wędrował tu na tyle często, że szedł raźnym krokiem znanym sobie szlakiem. A choć wyglądał na bardzo zamyślonego, miał baczenie na to, co dzieje się wokół. Pilnował się wąskiej ścieżki, by nie zboczyć z obranego przez siebie kursu, zerkał na boki, czy coś nie czai się w krzakach i nagle wyskakoczy, zagradzając drogę. Szedł jednak bez większego strachu, bez rozmyśleń na temat, co też złego może mu się przytrafić. Bywał już w wielu krainach, czasem nawet ktoś go więził albo chciał zmusić do grania po karczmach w ramach tak zwanej „opieki”, zawsze jednak umiał się wywinąć i po prostu zniknąć. Nim się zorientowano, już szedł w swoją stronę. Przystopowały go głosy. Z początku myślał, że to nic takiego, ot, echo leśne coś tam niesie, może jakieś magiczne ślady, może zaklęte wspomnienia, ale nie! Dwa wyraźne głosy, gdzieś za tamtym zagajnikiem, dwa głosy chyba męskie, choć pewien nie był – wiatr lubił zniekształcać dźwięki. Włóczykij poprawił niewielką torbę, zarzuconą porządnie przez jedno ramię i przypiętą klamrą do surduta. Nie lubił fuszery i wolał, by cały jego dobytek pozostał na swoim miejscu, kiedy jednak okaże się, że trzeba brać nogi za pas. Ostrożnie podszedł do kępy leszczyny, tak gęsto pokrytej listowiem, że z powodzeniem mogłaby robić za ochronny mur – tyle, że zielony i żywy. Zerknął jeszcze za siebie, upewniając się, że nikt za nim nie idzie, choć to mało prawdopodobne, by się jeszcze nie zorientował. Odsunął sprzed oczu ostatnią gałązkę i… Oczom nie mógł uwierzyć. Przed nim stał Czkawka w całej swej szczupłej posturze i choć widział go nieco z profilu, to przecież o pomyłce mowy nie było. Ostatnio jak go widział, przewodził wiosce Wikingów i zajęcie to niespecjalnie mu odpowiadało. A teraz tutaj? W Stumilowym Lesie, a na nie swojej rodzinnej wyspie? Inna sprawa, że młody Wiking wyglądał na trochę zmęczonego, zmartwionego… Nie, to nie czas na domysły, zresztą Włóczykij nigdy nie lubował się w próby oczytania czyjegoś życia z rysów twarzy. Drugiej osoby nie znał, widział ją po raz pierwszy w życiu. Przyglądał się jej z uwagą, lecz niedługo, zastanawiając się, czy podejść i się przywitać z Czkawką. Wypadałoby, no nie? A jednak Włóczykij wciąż stał. Ostatecznie przetarł czoło otwartą dłonią i wyszedł z cienia leszczyny. - Czkawka? – zagadnął, ale najpierw chrząknął, by zamanifestować swoją obecność. Oczywiście nie chciał przeszkodzić w być może ważnej rozmowie; nieznajomemu tylko skinął, bo przecież się nie znali, nie wszyscy lubią spoufalanie już na pierwszym spotkaniu. – Ty, tutaj? W Stumilowym Lesie? A to ironia los. Włóczykij pochodził przecież z jeszcze bardziej odległych stron. |
| | Re: Stumilowy Las Czw 4 Lut - 22:00 | |
| Oczywiście, że spadł z nieba. Czkawka dobrze pamiętał ten okropny ból głowy, kiedy się obudził w zupełnie innym miejscu, bez swojego smoka. Upadek z góry i uderzenie w głowę musiało mieć też skutki, które najprawdopodobniej objawiały się trochę z opóźnieniem. Czkawka naprawdę nie miał pojęcia dlaczego zaczął tak przedziwną rozmowę na temat spadania z nieba. Kogo to obchodziło? Wzruszył tylko lekko ramionami na samą myśl, po czym znów przysłuchał się słowom Kapelusznika. Mówił coś o uciekaniu przed czymś, co chciałoby ich pożreć. W porządku, każdy powinien ratować siebie, to zrozumiałe. Poza tym nie był pierwszym lepszym, który ratował siebie z opresji - wiele już przeszedł, tego na pewno nie można było mu w żadnym wypadku odmówić. Wiele przeszedł ze Szczerbatkiem. Wydał z siebie nagły jęk niezadowolenia, łapiąc się za głowę. Jak on mógł zgubić smoka. NO JAK. Szybko się jednak zreflektował, poprawiając ubranie, jak gdyby nigdy nic. Zaczął wariować. To było już całkowicie pewne. - Walczyłem kiedyś ognistym mieczem. Myślisz, że można mnie nazwać kimś na pierwszy ogień? - spytał, całkiem poważnie się nad tym zastanawiając. Podrapał się po głowie, po czym znów bacznie rozejrzał się po okolicy, aby przypadkiem nie paść ofiarą ataku z zaskoczenia. Tego dnia naprawdę chciał uniknąć jakiegokolwiek zatargu z wielkim niedźwiedziem lub krwiożerczym królikiem. Bo i takie rzeczy w Wonderlandzie się zdarzały. Chciał wyjść z tego lasu cały i zdrowy. Miał zamiar wrócić w jednym kawałku, bez żadnych uszczerbków na zdrowiu. Uzbrojony był tylko jedynie w krótki sztylet i różdżkę zakończoną gwiazdką, która i tak podczas ataku na nic się nie przyda. Raczej nie przegoni żadnego stworzenia magią, która potrafiła zamienić kamień w ziemniaka. Bo takie miała właściwości, prawda? - Spróbuję wyczarować jakąś dobrą potrawkę z indyka - powiedział w końcu Czkawka po chwili namysłu. Musiał przynajmniej sprawdzić, czy ta magia działała właśnie w taki sposób, jaki sobie założył. Zamiana kamienia w żywność? Musiał się chyba bardzo skupić na tym, czego chciał i być pewnym tego, że mu się uda. Skupił się więc, starając napełnić różdżkę energią przepływającą przez całe jego ciało niczym prąd wodny. Od jednego czakramu, po drugi i trzeci, aby w końcu ujrzeć delikatne światło wydobywające się z gwiazdy. Nic go nie wyrwało ze skupienia. Nawet znajomo brzmiący głos, który z każdą chwilą słyszał coraz ciszej i ciszej, aż w końcu, skupiony tylko i wyłącznie na wyczarowaniu jedzenia, zamknął się w kopule swojego umysłu. Udało się? Zamrugał ze zdziwieniem, kiedy z kamienia, nad którym pochylał się kilka chwil, nie zostało nic. Na jego miejscu natomiast pojawił się pachnący, wypieczony ze wszystkich stron indyk. Aż sobie przypomniał jak bardzo był głodny. - Udało się - powiedział z szerokim uśmiechem, po czym podniósł wzrok na Kapelusznika, aby zaraz później, kątem oka dostrzec stojącego obok nich mężczyznę, który wyglądał niezwykle znajomo. Przechylił głowę lekko w bok, aby się mu przyjrzeć i odszukać w pamięci jego imię. Moment… czy to nie jest przypadkiem…? - Włóczykiju, co ty tutaj robisz? - spytał z szeroko otwartymi oczami, nie mogąc się powstrzymać od wlepiania swoich zielonych oczu prosto w tego człowieka, który wydawał mu się jakby spadł z nieba. Spojrzał szybko na Kapelusznika. - Czy on spadł z nieba? - chciał się upewnić. W końcu wszystko było możliwe. Do takiego wniosku doszedł dzięki swojemu Szalonemu towarzyszowi podróży. |
| | Re: Stumilowy Las Pią 5 Lut - 17:57 | |
| Podobno wszyscy mieszkańcy Wonderland byli przynajmniej odrobinę szaleni, więc naprawdę nikt nie powinien się za bardzo przejmować, kiedy już odkrywał, że również zaczynał wariować. No, a przynajmniej tak właśnie działało to w stronach, które zamieszkiwał Kapelusznik. Zresztą... dajcie spokój, odrobina szaleństwa jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Pod warunkiem, że owo szaleństwo nie przejawia się w chęci przytulenia lub kopnięcia w zadek jakiegoś uroczego stworzenia o morderczych zamiarach. W takich przypadkach działa raczej selekcja naturalna - wariaci nieprzystosowani do radzenia sobie z własnym szaleństwem stosunkowo szybko byli eliminowani. Wniosek z tego taki, że ze swoim rzekomym szaleństwem chłopak od smoków powinien się jak najszybciej pogodzić. Żeby w porę zaznajomić się z nim, przyzwyczaić i je sobie oswoić. To chyba najlepsze wyjście. - Jeżeli będziesz miał szczęście, to może będziesz mógł się przekonać, czy się nadajesz na pierwszy ogień - stwierdził beztrosko w odpowiedzi na zadane mu pytanie. I, co trzeba było przyznać, sporo było w tym prawdy. Bo przecież o ile tamten miał przynajmniej sztylet i różdżkę do obrony, to tego samego zdecydowanie nie można było powiedzieć o Kapeluszniku. Zwykle nie nosił on przy sobie zbyt wielu przedmiotów nadających się do samoobrony, najwyraźniej jakiekolwiek potencjalne zagrożenie po prostu lekceważąc albo też wychodząc z założenia, że przecież w razie czego zawsze można zwyczajnie nawiać. Grunt to dobra strategia, no jasne. Chociaż trzeba przyznać, że ta strategia zyskiwała całkiem sporo, kiedy rzeczywiście pod ręką miało się kogoś, kogo w razie potrzeby można było spokojnie poświęcić. Bo przecież lepiej się ucieka, kiedy ewentualny napastnik zajęty jest rozszarpywaniem kogoś innego... Dość sceptycznie podszedł do całej tej próby wyczarowywania jedzenia. Nie to, żeby nie wierzył, że temu od smoków miałoby się to nie udać, ale... Och, no dobrze. Nie wierzył. Chłopak po prostu nie wyglądał na kogoś, kto był zaznajomiony z magią wystarczająco dobrze, by potrafić za pomocą niej choćby przesunąć kartkę papieru, a co tu dopiero mówić o zamianie kamienia w jedzenie... Próbie tej przyglądał się jednak z uwagą. Przy okazji jedynie przelotnym spojrzeniem uraczywszy nowo przybyłego, którego kompletnie nie kojarzył. Ten jednak najwyraźniej kojarzył Czkawkę, którego przy okazji Kapelusznik nie musiał już w duchu nazywać chłopakiem od smoków. Chociaż i tak nie sądził, by to imię miało mu zostać w pamięci na dłużej. Nie oszukujmy się, miał fatalną pamięć do imion... Prawdopodobnie zresztą nie pamiętał nawet własnego. Tego prawdziwego, oczywiście, bo chyba nikt nie sądził, że naprawdę brzmiało ono Kapelusznik... To byłoby niedorzeczne nosić takie imię. Nie to, żeby Czkawka było choćby odrobinę bardziej sensowne. Chociaż, wykluczając sensowność imienia, jedno trzeba było chłopakowi przyznać - przynajmniej udało mu się wyczarować jedzenie. Gdyby jednak ktoś oczekiwał od Kapelusznika jakichkolwiek oznak uznania, to ów ktoś musiałby się bardzo przeliczyć... Na jego twarzy odmalowało się bowiem jedynie rozczarowanie. Ba, nawet pozwolił sobie na krótki grymas niezadowolenia. - To nawet się nie rusza - zauważył z niesmakiem. - I założę się, że dalej smakuje jak kamień. Jasne, o ile pierwszą część wypowiedzi można było uznać po prostu za dziwaczne zwyczaje kulinarne osób i innych istot z Krainy Czarów, o tyle drugie było już jawnym powątpiewaniem w umiejętności magiczne Czkawki. No... ale niby dlaczego Kapelusznik miałby się z tym jakkolwiek kryć? Na moment zatrzymał zaskoczone spojrzenie na chłopaku, kiedy ten zwrócił się do niego z pytaniem. Następnie zaś owo spojrzenie przeniósł na świeżo wyczarowaną potrawę, by chwilę później pokręcić przecząco głową. - Nie, przecież to kamień, który cały czas tu leżał - zdążył udzielić odpowiedzi, kiedy w kolejnej sekundzie dotarło do niego, że chyba jednak nie o indyka pytał tamten. - A, mówisz o nim. Też nie. Skądś przyszedł, chociaż właściwie mógłby spaść gdzieś wcześniej i dopiero później przyjść. Krótkim spojrzeniem otaksował przybysza. Nie, wprawdzie nie wyglądał na kogoś, kto miałby niedawno spaść z nieba - był na to zdecydowanie za mało płaski. Ale kto go tam w sumie wie? |
| | Re: Stumilowy Las Pią 5 Lut - 18:37 | |
| Natomiast Włóczykij wyglądał na z lekka zaskoczonego, kiedy dobrze wyglądające danie pojawiło się w kilka sekund w pustym lesie. Jeszcze bardziej zaskoczył go fakt, że autorem czaru był sam Czkawka. Poznał go jako specyficznego Wikinga, walecznego i oddanego sprawie, który jednak nie bawił się w magię, wolał czyny. Na spółkę z przyjaciółmi, wspomagany przez niesamowite stworzenia – smoki, dokonał rzeczy wielkich bez udziału zaklęć, bez całej tej otoczki dziwnych słów i gestów, różdżek i czego tam jeszcze. Wystarczył mu umysł i spryt oraz mocne przeświadczenie o właściwym postępowaniu. - Brawo – rzucił krótkie słowo uznania i skinął głową, by ostatecznie wyciągnąć dłoń w stronę Czkawki. – Nie miałem pojęcia, że parasz się czarami i to nie byle jakimi. Widać sporo się zmieniło od mojego ostatniego pobytu tutaj. Nie, nie było w jego głosie nawet cienia ironii. Stwierdził fakt oczywisty dla każdego długodystansowego podróżnika. Nie zdobędziesz jedzenia, nie jesz. A w konsekwencji zginiesz. Co prawda on preferował tradycyjne zdobywanie pożywienia, ale ten tutaj nie był zły. I dla niego indyk wyglądał całkiem, całkiem, a przy okazji przypomniał, że powinien zrobić krótki postój, jeśli chce mieć siłę iść dalej. - I muszę was chyba rozczarować, bo nie spadłem z nieba ani z niczego innego, złamanych kulasów nie potrzebuję – wyjaśnił, opierając o drzewo sękaty kij, który zwykle nosił przy sobie podczas wędrówek. Ot, zwyczajny drąg, często go zmieniał na szlaku. – Przychodzę z Green Gables, ale to już wiesz. Stamtąd pochodzę, tam się najczęściej kręcę – dodał z lekkim uśmiechem i wreszcie odwzajemnił spojrzenie Kapelusznika, przedstawiając się jak grzeczność wymagała, choć jego imię już padło – Zwą mnie Włóczykijem. Prezentacji stało się zadość, bo co tu o sobie więcej opowiedzieć i czy w ogóle ktoś tego oczekiwał? Czkawka wyglądał na ogromnie zaskoczonego widokiem zarówno dawno niewidzianej twarzy, jak i efektem swojego czaru. - A gdzie Szczerbatek? – Włóczykij zapytał przyzwyczajony do faktu, że gdzie Czkawka, tam i jego smok, który przecież nie mógł bez niego odlecieć, prawda? Znał historię uszkodzonego ogona i tego, jak obaj – Wiking i stwór wzajemnie się dopełniali. Dlatego próżno doszukiwać się tutaj jakieś nadmiernej ciekawości; Włóczykij pytał o rzecz oczywistą, a raczej o smoka, który stał się najlepszym przyjacielem. Historia niesamowita, która zrobiła ogromne wrażenie na kimś, kto już wiele zobaczył w swoim życiu, lecz już samo istnienie smoków było czymś trudnym do ogarnięcia, nie wspominając o ich… udomowieniu – hm, to chyba dobre słowo? |
| | Re: Stumilowy Las Pon 8 Lut - 15:42 | |
| Zdawał sobie sprawę z faktu, że nie każdy będzie pozytywnie nastawiony do jedzenia, które powstało z twardego kamienia. Nikt normalny nie ryzykowałby utraty zębów, więc podejście sceptyczne było jak najbardziej na miejscu. Sam Czkawka nie był do końca pewny tego, czy jedzenie było zdatne do spożycia. Wyglądało ładnie, ale czy poza tym można było powiedzieć o nim coś jeszcze? Zapach? Zapach też był niczego sobie, ale czy powinien wziąć to do ust… to już była kwestia bardzo sporna i Wiking toczył aktualnie ze sobą wewnętrzną walkę. Burczenie w brzuchu jednak aż nazbyt dosłownie przypominało mu o tym, że od rana nie miał nic w ustach. Głód był silniejszy od niego. W dodatku pojawienie się starego znajomego sprawiło, że Czkawka poczuł przypływ pewności siebie. Mimo wszystko badawczo spojrzał w górę, aby sprawdzić, czy aby na pewno nikt nie miał zamiaru spadać z nieba, byłoby to co najmniej niezręczne, gdyby nagle pojawiła się osoba, której nie chciał spotkać. Jednak! Obecność Włóczykija utwierdziła go w przekonaniu, że jeśli się czegoś nie spróbuje, to… to będzie się dalej głodnym. A tak, jeśli faktycznie udało mu się wyczarować coś smacznego z kamienia, to chyba nic nie stało na przeszkodzie… stracenia paru zębów? Tak, to była jedna z tych kilku opcji, bo jeszcze oprócz tego można było wymyślić inne, równie niekorzystne. - Mogę być królikiem doświadczalnym. Spróbuję moich czarów pierwszy, chociaż nie sądzę, żebym był jakoś szczególnie wybitny w tej dziedzinie - powiedział, po czym nagle zdał sobie sprawę z tego, że chyba właśnie poszedł na ten rzekomy pierwszy ogień, o którym przed chwilą z Kapelusznikiem rozmawiał. Zerknął na Włóczykija i następnie chwycił za, o dziwo ciepły, kawałek indyka i wziął go na spróbowanie. Przez kilka chwil siedział w milczeniu, przeżuwając powoli, jakby się bał tego, że może wypluć zęby. Nic się jednak takiego nie stało, a jedzenie faktycznie smakowało jak… jedzenie. - Częstujcie się, trujące nie jest - powiedział z dumą w głosie, siadając wygodnie na trawie, zginając nogi w kolanach i opierając ramiona na nich. Znów zwrócił spojrzenie na Włóczykija i kiwnął głową w stronę Kapelusznika. - To jest mój towarzysz, Szalony Kapelusznik - przedstawił swojego przewodnika, a następnie znów wrócił do jedzenia. Najpierw napełnienie pustego żołądka, a później ewentualne rozmowy o przeszłości, do której niekoniecznie miał ochotę wracać. W dodatku pytanie o Szczerbatka, a raczej jego brak sprawiło, że z trudem powstrzymał kolejne jęknięcie, sugerujące, że to bardzo drażliwy temat. Chcąc nie chcąc musiał jednak odpowiedzieć przynajmniej na część pytań, które nurtowały głowę przybysza z innej krainy. - Opuściłem wioskę i po drodze zgubiłem Szczerbatka, którego szukam, a Kapelusznik mi pomagał. Później jednak trochę mu się plany zmieniły, ale o dziwo nasze losy znów się ze sobą splotły - powiedział, poprawiając odruchowo włosy, które opadły mu na twarz, przez co ograniczały mu możliwość śledzenia ruchów towarzyszy i ewentualnego bycia przygotowanym na atak ze strony gadających tygrysów i wiecznie głodnych niedźwiedzi, z resztą również mówiących ludzkim głosem. Nie miał też zamiaru opowiadać o szczegółach jego życia, szczególnie, że wolał zachować je zdecydowanie dla siebie. Także to, że pobierał nauki o czarownicy niekoniecznie o dobrych zamiarach. - Niestety, aktualnie… zgubiłem drogę, to dziwne, bo zawsze mi się wydawało, że mam całkiem dobrą orientację w terenie - powiedział, wzruszając ramionami. Jego żołądek nie płakał i nie domagał się już jedzenia w taki sposób, w jaki jeszcze kilka minut temu, a więc… więc nie groziła mu śmierć głodowa. Mógł na spokojnie znów zacząć logicznie myśleć.
Pogadali, pośmiali się, a następnie każdy ruszył w swoją stronę, jak gdyby nic się nie stało.
[z/t x3] |
| | | | |
Similar topics | |
|
| Permissions in this forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |