Edith Candice Victors Wto 11 Lut - 17:48 | |
|
Edith Candice Victors Mruczanka ☆ magiczny ☆ 100% pamięci ___________________________________________ Charakter bohatera Edith Candice Victors jest osobą wiecznie bujającą w obłokach. Podczas najciekawszego filmu w kinie potrafi odpłynąć myślami do swojego świata, który jest jedynie cieniem jej dawnego życia. Jeśli dajesz jej coś do zrobienia, to licz się z tym, że może zapomni, zaniedba z czasem lub przez zamyślenie nieco czegoś może nie dopilnować lub nie dociągnąć. Mimo że głównie rozpacz, wieczna żałoba i smutek gości w jej sercu, to tworzy zawsze wokół siebie, o ile ktoś przebywa w jej otoczeniu, atmosferę pogodną, a czasem nawet i szaloną. Kto ludzi obsypuje serduszkowym konfetti, które trzyma w torbie czy cmoka ich w policzki bez powodu? Cóż, całusy, serduszka, tulańce, miłość do kotów i inne takie, to rzeczy, które nie umarły wraz z przeniesieniem do rzeczywistego świata, a nawet ich obecność w życiu Mruczanki wzrosła. Często wydaje się być dziewczyną zasłodką, bo słodkość to za mało, jeśli chodzi o określenie jej... To chyba samemu trzeba zobaczyć. Ktoś kiedyś stwierdził, że podobno za często wybucha śmiechem, a szczególnie to widać w trakcie seansu filmowego czy czytania książki. Nikt raczej nie powiedziałby o niej w takim przypadku, że jest osobą smutną, osamotnioną. Między innymi dlatego mało kto zna ją prawdziwą i są to głównie ludzie z jej najbliższego otoczenia, jak na przykład brat. Stara się czynić dobro i pomagać jak tylko może, gdy już wyjdzie z pokoju. Czasem uzależnienia bywają silniejsze, jednakże jak najbardziej jest osobą dobrą i gotową do walki, nawet nie o swoje szczęście, a szczęście innych. Przypuszczalnie potrafi być bezwzględna dla wszelkiego zła, choć to nie jest pewne, bo jeszcze nie spotkała się z bezpośrednią walką o szczęśliwe zakończenie innych. Głównie stara się czynić dobrze za plecami innych, by nie widzieli jej wkładu. Nie lubi być wychwalana, przyjmować podziękowań, jakichkolwiek prezentów czy choćby słyszeć, że ktoś ma wobec niej dług wdzięczności. Jeśli już coś robi, to woli, by się to odbyło bezinteresownie. Jeśli chodzi o sytuacje niebezpieczne, zagrażające jej życiu, to zależnie od tej sytuacji, pewnie albo udawałaby odważną i próbowała grać Xenę, albo kompletnie zamknęłaby się w sobie, widząc swą słabość spowodowaną brakiem magicznej mocy.
Kilka słów o zyciu w bajce Czy kiedykolwiek miałeś wrażenie, że kompletnie nie pasujesz do swojej rodziny, otoczenia, że nie spełniasz tych wszystkich oczekiwań i wadzisz na każdym kroku samym tym, że oddychasz? Tak też od zawsze czuła się Imperia uradzona w rodzinie, oczywiście do granic możliwości złych, czarownic. Nauki czarnej magii od małego szły jej bardziej niż topornie, a tworzenie trucizn... Tego jej nawet zakazano z powodu marnotrawienia ziół, a także pod strachem, że zatruje "przypadkiem" całą rodzinę. Z początku jeszcze zmuszano ją do wkuwania zaklęć, ale z czasem to stawało się mniej rygorystyczne, większość rodziny jej nawet odpuściła, prócz babki, która to miała straszną kurzajkę na nosie. Ta codziennie kazała Imperii klepać naokoło te same zaklęcia, dopóki wyniki jej nie zadowalały, a to zdarzało się naprawdę rzadko. Jaki miała do tego stosunek sama Imperia? Kompletnie nie w głowie jej było niszczenie czyichkolwiek szczęśliwych zakończeń. Nie rozumiała, jak można chcieć zniszczyć czyjeś szczęśliwe życie. I co z tego, że nigdy nie miała spotkać Księcia z Bajki? Śnieżka najwyraźniej miała, więc czemu przeciwdziałać przeznaczeniu? I co z tego, że jej nie było dane? Tak też Imperia kompletnie nie widziała się w roli czarnego charakteru, więc by w pewien sposób przytrzeć nosa siostrom, matce i reszcie rodziny, po kryjomu zgłębiała księgi dobrej magii, która oczywiście bardziej przypadła jej do gustu niż jakieś złe czary-mary. Lata mijały, a Imperia mozolnie robiła kolejne kroki na złym polu i stawała się coraz silniejsza w białej magii, czego jeszcze nie odkryła jej rodzinka. Bo kto chciałby wchodzić na samo poddasze, by sprawdzać, co dzieje się całe dnie z Imperią? Była pozostawiona sama sobie z książkami i to jej odpowiadało, jej i rodzinie, która nawet nie tęskniła za nią. W sumie pewnie byliby jeszcze szczęśliwsi, gdyby postanowiła się zagłodzić, zamiast schodzić punktualnie na każdy posiłek. Jednakże nic nie trwa wiecznie. W końcu jej drugie życie musiało zostać odkryte i to niestety przez samą babkę. Ta porwała wszelkie "przeklęte" książki, ziółka i inne zdobycze wnuczki i paliła po kolei na jej oczach. Sama Mruczanka, bo nienawidziła imienia nadanego jej po prababce, bardzo źle to zniosła i nawet pod wpływem nerwów rzuciła krewną przez cały pokój samą siłą woli. Pewnie uciekłaby z domu, gdyby nie reszta czarownic, która niestety nie była na żadnym "złym" spotkaniu. Nie miała szans przeciwko własnym siostrom, a co dopiero mówić o matce i ciotce. Ostatecznie zamknęli ją w swym pokoju, skąd do ziemi przez okno droga była daleka, a w oknach zaklęcie antyucieczkowe. Cóż mogła zrobić? Umierała z braku jedynej pasji w swoim życiu, jedynej rzeczy, którą dane jej było kochać. I pewnie gdyby nigdy nie była zdesperowana, to nie stworzyłaby Mruczankolandii, która na początku była bezkresną zieloną łączką obsypaną w białych delikatnych kwiatkach. Widząc jej piękno, postanowiła poczuć je całą są. Położyła się na ziemi, chłonąc z uwielbieniem promienie słońca, które pieściły jej pełniutkie policzki. Wtedy właśnie je stworzyła, a także delikatność trawy. Śmiała się! Po raz pierwszy śmiała się głośno bez powodu, tylko dlatego że była szczęśliwa. I mogła wszystko. Z czasem zaczęła wymyślać kolejne elementy świata, którym rządziła samą myślą. Świat był nią, ona była światem. Każda nietypowa rzeka, czy to była ta czekoladowa, czy wiśniowa, każdy obłoczek, cegła w jej pałacu, każdy kwiatek, drzewo, lekkie podmuchy wiatru... Wszystko to ona dodawała, tworzyła, jak gdyby była jakimś bogiem, a nim przecież nie była, a przynajmniej nie w dosłownym tego słowa znaczeniu. Była nim na swój wymyślony sposób. Gdy zaczęła jej doskwierać samotność, stworzyła różnorodne istoty, nie tylko te ludzkie, ale przeróżne, te bardziej jej znane, ale też i te, które sama wymyśliła. Wraz z rozpoczęciem nowego życia zaczęła się zwać swoim pseudonimem, którego używała do podpisywania książek: Mruczanka - tak właśnie zwał ją każdy mieszkaniec świata zwanego Mruczankolandią. Miała swój zamek w samym centrum krainy, wokół którego, o dziwo, zawsze było spokojnie. Miasto zaczynało się za ogrodami i wielkimi murami, którymi się odgrodziła od własnego świata. Wielkie ogrody dawały dziewczynie poczucie bezpieczeństwa, bo mimo że mieszkańcy życzliwie się odnosili do jej osoby, to stroniła od ich towarzystwa, głównie zamknięta w swoim zamku lub spacerując drogami, na których inni bali się przebywać. Dlatego też powstał Zły Las, w którym tak naprawdę nie czaiło się nic złego, jedynie słońce nie docierało do ściółki, stworzyła rzekę wiśniową, nad którą uciążliwie krakały szpaki, narzekając na swą pracę, a nad częścią rzeki czekoladowej latały koto-rożco-tosty, które uciążliwie wypiskiwały nie-wiadomo-skąd-wziętą piosenkę "The Fox". To zniechęcało szczęśliwych Mruczankladczyków do zapuszczania się w te rejony. Jednakże to były jedyne miejsca, gdzie nie zwykli bywać mieszkańcy dla swego dobra. Reszta świata, a szczególnie Miasto Główne, obfitowało we wszystko, co potrzebne było do życia, szczęścia, życia beztroskiego. Mruczanka zapewniała swoim poddanym wszystko niezbędne do funkcjonowania i chyba właśnie dzięki temu tolerowali oni jej niektóre wybryki, które nieźle potrafiły dać im w kość. Na szczęście wszystko można było u niej odkręcić, począwszy od wypuszczenia boga snów z lochów, przez zniesienie zakazu mówienia w poniedziałki, czy nakazu jedzenia przynajmniej jednej tabliczki czekolady podczas każdego posiłku. Bo Mruczanka taka była. Miewała częste obsesje na punkcie czekolady, serduszek i całusów. Raz nawet co drugi dzień organizowała święto przytulasków i każdy musiał obściskiwać się z każdą napotkaną osobą, ale to było akurat wtedy, gdy zaczynała tęsknić za miłością, której nawet nigdy nie dane jej było mieć. Często bywało tak, że świat za bardzo dostrajał się do targających nią uczuć, ale dawało się z tym żyć, a świat dzięki temu nie wydawał się być nudny i monotonny, tak jak życie każdego poszczególnego mieszkańca. Niestety, pewnego dnia, zamiast w swojej sypialni w zamku, obudziła się w innej swojej sypialni, którą jednocześnie świetnie znała i nie znała. Trafiła do innego świata, gdzie nie było już budyniu czekoladowego na obiad jako pierwsze danie, chyba że postanowiłaby pojechać do jakiejś knajpy lub ubłagała Lucille, która była gosposią w domu jej brata, którego nigdy nie miała i mieć nie powinna. Tak samo wspomnień z nim związanych...
Informacje o współczesnym zyciu W aktualnym świecie ma starszego brata, zamiast grupki wrednych sióstr, u którego mieszka. Jest on kompletnie inny niż jej poprzednia rodzina i w przeciwieństwie do nich, naprawdę ją kocha i się o nią troszczy. To właśnie dla niego poszła na studia, mimo że kompletnie siebie na nich nie widzi, ani w przyszłej pracy. Tak ma niewielką motywację, by wychodzić choć na te kilka godzin z domu. Studiuje kierunek, który jakoś jej nie rusza. Wybrała go, bo wydał jej się tym najbardziej odpowiednim, patrząc na jej umiejętności w tym nowym świecie. Ważne, że jakoś zalicza kolejne egzaminy. Całe dnie spędza w domu, a głównie w swoim pokoju, wychodząc z niego jedynie na posiłki i na uczelnię, ale najlepiej wcale by z niego nie wychodziła. Nadal pozostało w niej to poczucie musu odseparowania się od innych i nie wychylania poza bezpieczne cztery kąty. Tak robiła w swoim świecie, a potem Mruczankolandii. Nie potrafiła się wyzbyć uczucia bycia intruzem i to może właśnie to napędza tę machinę? Zaraz po obudzeniu się w (nie)swoim łóżku, oczywiście spróbowała coś zmienić myślą i oczywiście nic się nie stało. Ba!, nawet czary z księgi dobrej magii nie działały. Bała się, że straciła moc jako jedyna, że ukarała ją babka, wrzucając nie-wiadomo-gdzie, jednakże szybko odkryła, że magia w tym świecie jest tylko bajkami w książkach, które lubiła czytywać ze swoim bratem. Przynajmniej takie widziała fałszywe wspomnienia w głowie. Nie widząc żadnego dobrego wyjścia z sytuacji, zaczęła pochłaniać książki, marzyć, leżąc w łóżku i słuchając muzyki. Gdy nie miała zajęć, spała do późna, wstając na odgrzewany obiad, a kładąc się zaraz po kolacji. Starała się śnić jak najczęściej, bo czasem, niestety tak bardzo rzadko, śnił jej się jej pokój, gdy jeszcze z pasją uczyła się magii lub Mruczankolandia. Za nią tęskniła tak bardzo, że często płakała i mimo że próbowała się zwierzać z tego bratu, to on po prostu uznał Mruczankolandię za krainę z jej snów, a złe siostry za koszmary. On nie widział żadnego świata poza tym, w którym teraz żyli, przez co dość długo żyła w przekonaniu, że to jedynie ona miała jakieś życie poza. Trwała w tym przekonaniu, póki nie postanowiła się zwierzyć Lucille, a ta pamiętała sporo, choć nie kojarzyła żadnej Imperii w rodzinie czarownic, którą akurat kojarzyła - rodzina ją wymazała z kart drzewa genealogicznego, zaś kompletnie nic nie słyszała o Mruczankolandii, mimo że znała wiele krain. To dało Mruczance do myślenia. Zaczęła się zastanawiać nad teorią Christiana, który kompletnie nie pamiętał swojego poprzedniego życia. Po rozmowie z Lucille nawet przestała go męczyć istnieniem innego świata, jednakże słowa Christiana niegdyś rzucone nieumyślnie w jej kierunku o świecie ze snu... Od zawsze zastanawiało ją, jak to możliwe, że domorosła dobra czarownica, która może i nauczyła się wiele, ale nadal wiele pozostawało jej do odkrycia, stworzyła własny świat i to taki, gdzie wszystko kreowała myślą. To właśnie tak wpadła na pomysł, że musiała rzucić na siebie nieumyślnie zaklęcie wiecznego snu, jak to było w przypadku Śpiącej Królewny, i spała, wyśniwszy sobie krainę i jej poszczególne elementy. W przeciwieństwie jednak do śpiącej koleżanki ona nigdy nie miała być zbudzona pocałunkiem, bo nadal jej ciało tkwiło w zamkniętym pokoiku na strychu... I pewnie by tam było nadal, gdyby nie czar rzucony na cały świat bajkowy. Mimo że odkryła prawdę, to nadal pragnęła tam wrócić. W pewien sposób była uzależniona od tego snu, gdzie jedynie czuła się najbardziej bezpiecznie i prawie w pełni szczęśliwa. Wolała świat wymyślony od rzeczywistości, nieważne, czy to był jej pokój na strychu, czy pokój w domu Christiana. To było jednak nie możliwe, nikt nie mógł wrócić do dawnego życia, a zwłaszcza ona. Musiałaby ponownie się uśpić, wyzbywając się poczucia obowiązku chronienia wszelkich księżniczek przed złymi czarownicami, co miała robić przed zamknięciem jej w pokoju przez babkę. Lucille, widząc, że Edith nie powinna tak dłużej żyć, wiecznie goniąca za marzeniami i snami, postanowiła wysłać ją do pracy, do ludzi, do świata. Tak oto zaczęła pracę w barze, gdzie, jak sądziła, nie pobędzie za długo z powodu swojego rozmarzenia i nieostrożności z tym związanej. Zaczęła też bezcelowo włóczyć się ulicami miasta, nie oczekując niczego dobrego na swojej drodze, ale za to próbując zrealizować swoje stare plany. Były księżniczki, które potrzebowały pomocy...
Zachowane wspomnienia Edith Candice Victors pamięta wszystko i to pewnie to spowodowało, że jej braciszek od około roku obawia się o swoją młodszą siostrzyczkę. Dziewczyna stwierdziła, że ostatnio za bardzo zauważa jej odizolowanie się od świata. Nie chcąc ranić tego świetnego faceta, poszła za radą gosposi. W samotności opłakuje zarówno swoje ambicje związane z dobrą magią w świecie jej rodzimym, tym bajkowym, jak i świat, swój własny świat, który mimo że pochodzący ze snu, to jej najukochańszy, najbliższy, jedyny, w którym naprawdę, o zgrozo!, żyła.
___________________________________________
Innocent Charm ☆ 20 latek ☆ barmanka, studentka ☆ Kaya Scodelario ☆ |
|