Charakter bohateraShane Bennett... Jaki tak właściwie jest? Cóż, z pewnością na swój sukinkotowski przydomek zasłużył. Może i nie zjada dzieci, nie zabija puchatych króliczków i nie krzywdzi nadobnych dziewic, lecz panem milusińskim też zdecydowanie nazwać go nie można. Bywa bowiem na to zbyt bezwzględny. W końcu dzięki czemuś wybić się musiał, prawda?
Konkurencja w jego branży nie jest przedszkolem i nikt się z nikim nie cacka. Wręcz przeciwnie - większość z jego konkurentów nieustannie dąży do zmiecenia co większego zagrożenia z powierzchni planety, a trzeba przyznać, że pan Bennett zagrożeniem jest dużym. Inni nie dają mu w spokoju rozwijać swojej firmy, więc on odwdzięcza się dokładnie tym samym.
Jak Kuba Salemowi, tak Salem Kubie... No, może odrobinę inaczej. Jak Kuba Salemowi, tak Salem Kubie po ryju, kieszeni oraz wszystkim, co tylko zniszczyć się da.
I nie, nie myślcie, że Shane atakuje otwarcie przez cały czas. Jest na to zbyt inteligentny, a przynajmniej tak właśnie sądzi. Mężczyzna doskonale wie, kiedy może pozwolić sobie na bezpośredni ruch przeciwko osobie, która solidnie zaszła mu za skórę, a kiedy musi zadowolić się powolnym wbijaniem szpilek i dyskretnym mąceniem tak, by zniszczyć psychikę przeciwnika. Lubi być panem sytuacji i wręcz szczerze nienawidzi tracić nad nią panowania. Niezależnie od tego czy chodzi w niej o "pilnowanie" konkurenta, czy też robienie kanapek w kuchni. Choć te ostatnie robi nadzwyczaj rzadko.
Yes, but I don't want a leader. I want a partner... That I can control.
Jeśli jest ktoś, kogo Salem darzy szczerą nienawiścią, tym kimś jest z pewnością jego były partner biznesowy. To właśnie przeciwko niemu Bennett gra najostrzej jak tylko może. W tym wypadku chłopak nie okazuje żadnych cieplejszych (lub nawet neutralnych) uczuć, a przecież kiedyś byli tak dobrymi przyjaciółmi. Wszystko jednak ma swój koniec i ten właśnie w tym wypadku nastąpił dosyć niespodziewanie.
Od tego czasu Shane twierdzi, że w świecie dużych pieniędzy nie można ufać nikomu. Do kontrahentów podchodzi z iście pokerową miną, nie zaprzyjaźnia się z ludźmi będącymi, w jakikolwiek sposób, w czymś, co mogłoby mu zaszkodzić, a jego przyjacielskie słówka są tylko doskonałą grą aktorską.
Bennett ma bardzo wielu, oczywiście - stojących odpowiednio wysoko i dobrze ustawionych, przyjaciół, jednocześnie nie mając ani jednego. Ciemnowłosy wyznaje również jeszcze jedną zasadę. On nie potrzebuje kierownika. Chce partnera... którego będzie mógł kontrolować. Może to właśnie było jedną z przyczyn rozpadu, zdawałoby się, że wręcz idealnej, współpracy z jego byłym wspólnikiem i przyjacielem. To i konflikt interesów, o którym nigdy nie wspomina.
Another love letter from the I.R.S.?
Nie można jednak powiedzieć, że Shane Bennett jest całkowicie wrednym i bezuczuciowym typem. O nie! Nic z tych rzeczy! Ten chłopak potrafi być też całkowicie inną osobą. Kwestia tylko tego, czy chce nią być. W domowym zaciszu nie jest aż tak zły, jakby się to mogło wydawać, gdy w pełni poświęca się interesom. On w życiu prywatnym i on jako celebryta, cóż, to dwie całkiem różne osoby. A pomyśleć tylko, że kiedyś to ten zwyczajny i całkiem przyjazny charakter przewyższał jego oschłość.
Choć wybitnie sarkastyczny i ironiczny bywa w obu przypadkach. Jest typem, który, pomimo wszelakich nieprzyjaznych zachowań, przyciąga ludzi jak magnes. Czasami mu to solidnie przeszkadza, lecz przez większość czasu Shane nie ma nic przeciwko temu.
Ach! Prócz tych dwóch wersji Shane'a jest jeszcze trzecia, a nawet i czwarta! Kolejna, tym razem jednak ukryta od czasu nieszczęsnej awantury ze wspólnikiem, którą zdecydowanie można nazwać jego najlepszą. Dowcipna, zabawna, lubiąca szaleństwa i ryzyko, ale jednocześnie też skłonna do ogarnięcia swoich zapędów i pomocy innym. Taka, która nie zawaha się porzucić wszystkiego dla najbliższych, których ostatnimi czasy nie ma zbyt wielu, i polecieć im na ratunek.
Shane Bennett nie jest osobą, którą można łatwo dopasować do danego typu ludzi. Przyczepienie przysłowiowej metki jest tutaj praktycznie niemożliwe, gdyż w chwili, gdy już to zrobisz... On ujawni kolejną twarz.
Kilka słów o zyciu w bajceSalem Saberhagen, pozbawiony później drugiej części swojego miana i bezczelnie zwany zwykłym Salemem. A przecież nie zawsze tak było! Kiedyś... Oj... KIEDYŚ TO ON BYŁ KIMŚ. Kimś przez duże "K", prawdziwym celebrytą.
Może i nie miał zbyt łatwego dzieciństwa, lecz wyszedł na swoją, według innych raczej dosyć krzywą, prostą i rozpoczął nowe życie. Zanim jednak przejdziemy do tego, co sprawiło, że został właśnie tym, kim został, cofnijmy się do wspomnianych wcześniej lat dziecinnych. Wpłynęły one bowiem na całokształt przyszłego czarnoksiężnika.
Młody chłopak nigdy nie zaznał ojcowskiej miłości, a ta matczyna nie nadawała się praktycznie do niczego i bardzo szybko została ukrócona przez władze. Nie było to nic szczególnie dziwnego, patrząc na to, że rodzina Saberhagen nigdy do najnormalniejszych nie należała i wychowywanie w niej kolejnego dziecka byłoby jeszcze jednym koszmarem. Tak więc czarnoksiężnik, przez jedną decyzję "odpowiednich" ludzi, prawie całkowicie stracił kontakt ze swoją biologiczną matką. Prawie całkowicie, gdyż raz na jakiś czas dostawał jeszcze dosyć nieskładny i z pewnością bardzo wylewny list. To jednak również w pewnym momencie się skończyło.
Wychowywany w zupełnie innym domu, innej rodzinie, która ani odrobinę nie rozumiała jego fascynacji sztukami magicznymi, musiał szkolić się sam. No i szkolił. Z tymże jednak felernym skutkiem, który spowodował u niego takie a nie inne preferencje. Preferencje, które sprawiały, że od magii białej wolał magię czarną. O neutralnej nie myślał wcale.
Na jego wybór wpłynęło również przekonanie, że nie został słusznie rozdzielony z matką i władze zawiodły na całej linii. W tym właśnie momencie do głowy wpadł mu plan wprost idealny. Zostanie władcą całej planety! Z pewnością mu się to uda, gdyż jest przecież potężnym człowiekiem. Zyska respekt, zyska władzę... Zostanie kimś wielkim!
Od tego czasu uparcie posuwał się w stronę postawionego sobie celu. Ćwiczył, co często kończyło się dosyć sporymi zniszczeniami, zdobywał coraz większą sławę i mało kto nie znał jego imienia. Salem Saberhagen - Wielki Czarnoksiężnik.
I może to właśnie ta sława go zgubiła. Nigdy nie udało mu się przejąć władzy nad światem i nigdy nie udało mu się dokonać choć małego kawałeczka tego, co sobie zaplanował. Może i był wielki oraz potężny, lecz to nie wystarczyło. Nie mógł równać się ze złączonymi siłami członków czarodziejskiej rady. Został pokonany, lecz nie uwięziony. Przynajmniej nie w ogólnie przyjętym tego słowa znaczeniu.
Obrady sądu były długie i pełne sprzeczności, ale wreszcie zapadł wyrok. Salem Saberhagen będzie wolny, gdyż poniesie dużo większą karę od zwykłego więzienia. W dniu swoich urodzin został... Kotem.
Skazany na sto lat w kociej formie, z początku karę swą przyjmował z pogardliwym uśmieszkiem na czarnym pyszczku i drwiną w oczach, lecz po kilku latach stan ten ciążył mu już tak bardzo, że prawie całkowicie stracił swoje lekkie podejście do obecnej sytuacji. Brak magicznych mocy ogromnie go denerwował. Nic więc dziwnego, że w chwili, w której tylko do jego uszu dotarła wieść o niecnym planie złej części Fairylandu, bez chwili zawahania postanowił włączyć się w mroczny spisek... I choć nie miał swoich ludzkich zdolności, niewątpliwie nadal był wyjątkowo przydatny. Choćby i w roli podwójnego agenta... Jakże wielki szok odczuli ludzie uważający go za wchodzącego na ścieżkę dobra, gdy w ostatecznej walce opowiedział się po stronie zła. Szkoda tylko, że wszystko nie do końca poszło zgodnie z planem...
Informacje o współczesnym zyciuObecne życie Salema jest o niebo lepsze od tego wcześniejszego. Chłopak znów chodzi na dwóch nogach, sam dyktuje sobie rozkład dnia, który na dodatek nie jest uzależniony od ilości pieniędzy na koncie, bowiem zer, i to wcale nie bez towarzystwa innych liczb!, pan Bennett ma dostatecznie wiele.
Zdarza mu się nawet napomykać o tym, że jego miesięczne dochody spokojnie mogłyby utrzymać małe państwo i jeszcze sporo zostałoby mu na atrakcje, od których, wbrew stwarzanym przez niego pozorom!, wcale aż tak bardzo nie stroni. Ba! Udaje mu się czasem nawet odrobinę przeholować, bo w sumie imprezowy z niego stwór. Wielu może wspomnieć te szaleństwo, które ogarniało większość okolicy bennettowego domu. Działo się to jeszcze za czasów jego słynnej przyjaźni z aktualnym wrogiem numer jeden, Christianem Victorsem, i dzieje się również teraz.
Wspominając już drugiego miasteczkowego komputerowca, warto zaznaczyć, że jak Gargamel miał swoje słynne
Jak ja nie cierpię smerfów!, tak Shane ma
Jak ja nie cierpię Victorsów! I tak, to najszczersza prawda. Ta rodzina staje mu prawdziwą kością w gardle i tego się trzymajmy.
Jeśli jest w Lanville ktoś, kto nigdy w życiu nie powinien przebywać z drugą osobą w jednym pomieszczeniu, to z pewnością taką osobą jest Shane Bennett. Nie trudno wywnioskować też, że za stwierdzeniem "drugą osobą" kryje się jego były przyjaciel lub... Cóż. Ktokolwiek, kto bliżej związany jest z "Ciemną Stroną Mocy". Oj tak! Przyjaciele jego nieprzyjaciela zdecydowanie nie są jego przyjaciółmi.
Wbrew pozorom!, Bennett jednak nie skupia się cały czas na uczuciu nienawiści i tylko tym, by doprowadzić konkurenta do bankructwa. O nie! Sprawy elektroniczne, wynalazki i cała reszta rzeczy naprawdę są jego pasją. Uwielbia sprawiać, że jego cudeńka są prawdziwą technologiczną magią. Sam osobiście dba o to, by były dopracowane do granic możliwości. Nie spędza jednak większości czasu w siedzibie swojej firmy. Pracę woli przenosić do domu i to właśnie w nim do głowy wpadają mu najlepsze pomysły i innowacje. Może i uwielbia przebywać wśród ludzi, na powietrzu lub w budynku, lecz często też woli cieszyć się życiem tylko we własnym towarzystwie. No, może jeszcze z zimnym piwem, preclami i dobrą książką lub filmem. Choć do tych traktujących o kotach ma prawdziwy wstręt. Tak samo zresztą jak i do mleka oraz pokarmów pakowanych w puszki.
Zachowane wspomnieniaPosiadanie odrobinę ponad połowy pamięci nie jest sprawą łatwą, lekką i przyjemną. Można wręcz śmiało powiedzieć, że to prawdziwy koszmarek. Nakładanie się na siebie dwóch wersji wspomnień, tej z Fairylandu i tej z Lanville? Zarejestrowano! Przekonanie o tym, że jest się kimś, kto tak właściwie sprzeczny jest z wszelkimi zasadami racjonalnego rozumowania? Zaliczone! Uciążliwe braki w pamięci, które uzupełniają sztuczne wspomnienia z obecnego świata? A jakżeby inaczej! Salemowe wspomnienia są jak wyjątkowo kusząca, ale i zniszczona księga, której w niektórych miejscach ktoś zachlapał kartki czymś dziwnym i odstręczającym, czyżby to była niesprawiedliwość w wersji płynnej...?, i przez to nie można rozszyfrować ich treści. Przez to Salem zna tylko część swojego dawnego życia. Choć może to i dobrze? Bowiem większość z tego, co pamięta, cóż, nie nadaje się na miłe opowiastki. Przy wspominaniu tego nie ma przyjemnych odczuć.
- Szczerze nienawidzi kotów, zwłaszcza tych czarnych, choć nie zna dokładnej przyczyny tego uczucia. Wie tylko, że na ich widok nachodzą go mdłości.
- Wszelkiego rodzaju mleko oraz produkty w puszkach wyjątkowo od odrzucają. Nawet piwo kupuje w szklanych butelkach.
- Często w snach widzi bajkową krainę, której nazwy jednak nie może sobie przypomnieć.
- Zdaje sobie sprawę z tego, że kiedyś nie był tym, kim jest teraz, lecz nie ma bladego pojęcia, dlaczego tak miałoby być.
- Salem Saberhagen... Tak właśnie zdarza mu się często podpisywać. Jest to swego rodzaju odruch, którego nie potrafi niczym wytłumaczyć. Od jakiegoś czasu przyjął to nawet na swój pseudonim.
- Jest pewien, że w swoim poprzednim życiu miał związek z magią. Ma również dosyć nieprzyjemne uczucie, że nie była to zbyt dobra magia.
- Zdrajca... Tego jednego pewien jest jak niczego innego. W poprzednim wcieleniu był właśnie nim.
- Cztery łapy, cztery łapy... Dwie nogi... Są właśnie jedną z najdziwniejszych rzeczy w jego wspomnieniach. Jednocześnie zdaje mu się, że chodził na oba sposoby i w obu wersjach. To głupie nawet jak na świat bajeczek, prawda?
- Władza i sława... Wyjątkowo go do nich ciągnie, choć ma też dosyć nieciekawe wrażenie, że związane są z nimi konsekwencje.
- Matka... Nie wiadomo dlaczego, ale na dźwięk tego słowa czuje złość. A przecież powinna kojarzyć mu się z miłością i dobrocią.