Imber Carroll Pon 22 Gru - 14:48 | |
| Imber Carroll Za górami, za lasami, żyła niezwykła postać zwana Rosa, której przygody spisano w księdze Mustang z Dzikiej Doliny. Zamieszkiwała Wonderland, gdzie nie praktykowała magii. Sielanka została przerwana, gdy nad królestwem Fairylandu pojawiły się ciemne chmury, straszna klątwa, która wymazała wszystkim pamięć. I choć postać ta nie uczestniczyła w rzucaniu strasznego zaklęcia, zmuszona była do rozpoczęcia zwykłego życia w Lanville, pamiętając swoje poprzednie życie w 20%. W miasteczku znacie ją jako dwudziestoletnią mieszkankę, zwaną Imber Carroll (Bella Heathcote). Zamieszkuje dzielnicę Mills Boulevard, pracując jako studentka filologii angielskiej, pisarka i wolontariuszka w schronisku dla bezdomncyh.
| Pióro, jak zawsze naciągnięte matowo różowym, niczym skórka dojrzałej Pink Lady, atramentem, zostało odłożone na bok – dłonie, splecione na podołku, wzrok skierowany poza okno. Wydawało się, że te oczy, tak wyraziste, za czymś tęsknią, a każde słowo napisane przez Imber wydawało się mieć drugie dno. Spójrz! Uśmiecha się do kelnerki, która podeszła zebrać zamówienie od młodej studentki, która nigdy nie odezwała się nawet słowem – jak zwykle zapisała zamówienie na kawałku kartki wyrwanym z notesu A4. I milczy, a błyski w jej wymownych oczętach zdają się zastępować każde najdrobniejsze nawet słowo: wiele potrafiły powiedzieć, tak samo jak nieznaczny gest dłoni nawet gdy Imber akurat nie mówiła układaniem dłoni w odpowiednie figury, nadawaniem im odpowiednich ruchów. Krótko kiwa głową w podziękowaniu, gdy kelnerka zabiera świstek z zamówieniem, po czym wraca do pisania: na kartkach notesu zarysowuje zgrabnymi słowy nowe światy, inną historię, bohaterów tak samo jak ona w jakimś stopniu niedostosowanych. Wielu z nich głęboko jest związanych ze swoim dobrym domem, rodziną, a z drugiej strony poszukuje wolności i tęskni za wiatrem całującym twarz – Imber, opisując ich, wkłada w to całą swoją rozterkę, a mimo tego dziwnego konfliktu w duszy pozostaje pogodną. Człowiek poszukujący wcielenia łagodności oraz roztropności mógłby z łatwością wskazać na Imber: „To właśnie ona. Nigdy się nie wścieka, zawsze jest jak oaza, której wody nie mącą złe nerwy”. Rzeczywiście: niepokoiła się, bała się, jednak nigdy nie bywała na kogoś lub coś zła. Zawsze poszukiwała drugiego dna i przyczyny, i wcale nie przeszkadzało jej, że jest niemową: miała wrażenie, że i tak nie mówiłaby nazbyt wiele. Przy tym, jak na osobę, która wiele musiała włożyć własnej ekspresji w zostanie zrozumianą, była bardzo skrytą dziewczyną, chętną by pomagać innym, jednak silnie odczuwającą potrzebę niezależności, jak gdyby pragnęła udowodnić wszystkim wokół, iż niemowa jest w stanie sobie poradzić bez podążającego za nią niby cień narratora jej życia. Sama je chciała opowiedzieć. Cóż z tego, że bezgłośnie? Słowa pisane mają większą moc: dobrane są z większą precyzją, a pozostają na lata, miast brzmieć przez ulotne sekundy – w to wierzyła, gdy zasiadła po raz pierwszy przed kartką, mając w dłoni różowy, żelowy długopis, taki, jakim dziewczynki w podstawówce robią ważne notatki w zeszytach. W ten sposób stworzyła swoje pierwsze opowiadanie – jeszcze w podstawówce. I było okropne, choć zapisana historia, ponownie zwerbalizowana w czasach gimnazjum, okazała się być czymś ważnym dla Imber i wcale nie najgorszym materiałem literackim – wymagała jedynie pracy, większej dojrzałości. Dlatego też dziewczyna, cierpliwa, wiedząc, że na efekty czasem trzeba czekać długo, by nas zadowoliły, przepisała tę samą opowieść po raz trzeci, będąc w ostatniej klasie liceum. Wygrała konkurs, dostała indeks miejscowej uczelni, a róż zapisywanych słów pozostał, jakby był czymś ważnym i znaczącym, niemal symbolem jej możliwości. Imber nie miewała wątpliwości – wiedziała zawsze co jest słuszne, choćby podobne rozwiązanie było bolesne, choćby oznaczało trudny wybór. Zaciskała usta, na chwilę odwracała spojrzenie, po czym ze spokojną miną skłaniała się ku wybranej opcji, wysoko unosząc brodę – bo nieważne było, co czuła, ważne, że poczyniła pierwszy krok we właściwym kierunku. Mimo tego wszystkiego była jednak beztroską niemową: i choć nie mogła śpiewać, to mogła tańczyć, chadzała więc czasem do dyskotek, gdzie uwodziła wielkimi, błękitnymi oczyma, aby jednak w efekcie przebierać pośród tych, którzy chętni byli na jej szczupłe wdzięki, nogi i ręce tak cienkie w stawach, iż przywodziły na myśl nogi gorącokrwistych rumaków. W tańcu zarzucała czasem włosami, w zależności od pory roku rudymi bądź blond, niczym grzywą, i śmiała się, rozradowana. Nie można także zapomnieć o jej oczach: niebieskie i wielkie, niewinne jak u dziecka, choć jednocześnie dziwnie hipnotyzujące. Jedynie nieco powolniejszym opuszczeniem powiek Imber potrafiłaby skłonić niemal nieznajomego, by podążył za nią. Wydawały się mówić to wszystko, czego uwięziony głos nie mógł powiedzieć. Niezwykłe, wymowne, piękne. Niektórym wydawało się, że dziewczyna jest oderwana od rzeczywistości: inni jednak wiedzieli, że zwyczajnie potrafiła sobie radzić z tej rzeczywistości ciemniejszymi stronami i korzystać ze wszelkich odcieni jasności. Imber ceniła piękno. Nawet piękno deszczu. |
Urodziła się jako Carroll. Najstarsza z rodzeństwa, o licznym kuzynostwie, które praktycznie jej nie znało: wiedzieli o jej istnieniu, na przestrzeni lat dobiegły ich wieści, że kuzynka jest niemową, potem: iż zdobyła indeks na uczelni Lanville. Że ledwo umknęła śmierci. Ale wydawało się, że dziewczyna unika zażyłych kontaktów z kimkolwiek. Wiodła spokojne życie, a przynajmniej tak jej się wydawało, tak mamiła ją pamięć: myślała, że po urodzeniu się szybko nauczyła się chodzić i biegać, czytać, pisać, i tylko żaden dźwięk poza niemowlęcym płaczem nie opuszczał jej malinowych usteczek. Ubierano ją w sukienki, ona zaś nie miała nic przeciwko, owijając się jeszcze starymi chustami w kwiaty wygrzebanymi gdzieś na strychu czy w piwnicy, jakby rzeczywiście miała przodków w świecie poza baśnią, gdzie poruszała się na dwóch nogach, a włosy – latem rozjaśnione z truskawkowych odcieni blondu, imitujących prawdziwe rudości, do słomianych, złotych pasm, nie miały wplecionego weń piórka. Nie znała dumnego okrzyku sokoła, nie dotykała nieba, choć poszukiwała tego wszystkiego, wspinając się na dach jednorodzinnego domu, gdzie przesiadywała z notesem, pisząc co tylko wyobraźnia jej podyktowała: ta zaś była żywa i przynosiła opowieści o koniach, i miękkie słońce przeświecające przez korony drzew i głębokie leśne stawy o czystej wodzie, porośnięte kwiatami wodnych lilii i ptaki podrywające się do lotu ze śpiewnym krzykiem, przepłoszone nagłą obecnością nowych dusz. Uczono ją w domu, gdyż szkoły w Lanville nie były dostosowane do nauczania niemych dzieci: zbyt wiele śpiewano piosenek w przedszkolu, w podstawówce zbyt wiele głośno powtarzano nowe litery alfabetu, w gimnazjum zaś każdorazowo trzeba było kogoś przekląć, gdy wkleił ci we włosy gumę do żucia „bo jesteś tą dziwaczką” - rodzice Imber nie chcieli, by dziewczynka zmuszona była przechodzić przez to, mierzyć się od dziecka z własną nierównością wobec innych. Nauczyli ją jak ma dbać o własną odmienność, jak ją cenić. Słowa, przelane na papier przez dłonie ich córki, wkrótce miały większą moc niż jakiekolwiek zdanie wypowiadane przez jej rówieśnika, jak gdyby dorosłość kwitła w niej szybciej i usiłowała się wyrwać pędami zieleni na wolność, przeradzając się w kreślone różowym atramentem literki i kropki i wykrzykniki. Od dziecka pisała w notesach. Notesach wielkości A4, w pojedynczą linię, łączonych sprężyną. Pod jej łóżkiem stały pudła pełne zapisanych notesów, pełnych notatek, wydartych stron, blednącego przez lata atramentu. Pudła oznaczone latami w których były zapełniane, czasem nawet tylko miesiącami jednego roku. Notesy pełniły rolę powierników, przyjaciół, a także kalendarzy, szkicowników, pomocników przy planowaniu przyszłości. W każdym z nich pierwszą stronę zdobiły dwa słowa: „Znajdź mnie”. Nie wiedziała dlaczego pisała je za każdym razem, od dzieciństwa, nie wiedziała kto jest adresatem. Ale ufała słowom swoich dłoni. I czekała, aż zostanie odnaleziona.
Lubi wszelkie ozdoby zawierające piórka: kolczyki, naszyjniki, a często przypina piórka do kapelusza: często nosi zgrabne, damskie meloniki lub homburgi. Lubi jabłka, ale niemal nigdy nie sięga tych, które chciałaby zerwać z jabłoni. Lubi otwarte przestrzenie i pływanie w naturalnych zbiornikach wodnych, choć czuje niewytłumaczalnie silny strach przed rwącymi strumieniami. Czasem śnią jej się konie gnające przez łąki.
|
|