Charakter bohatera
Serce...
Jeden z najważniejszych narządów w ciele każdego człowieka - bez niego nie byłyby w stanie funkcjonować inne. Nawet mózg nie w pełni posiada nad nim kontrolę – częściowa autonomia serca jest czymś, co sprawiało, że narząd ten od zarania dziejów uchodził za wyjątkowy. Źródło wszelkich emocji. Jakaż też musi być osoba nosząca imię wywodzące się właśnie od łacińskiego słowa
cor - serce?
Cordelia z całą pewnością nie była kimś, kogo kojarzylibyśmy z miłością. Rządzą - tak, ale nie z tym czystym i niewinnym uczuciem. Przez wielu uważana za niezdolną do miłości, nawet do własnego syna, którego traktowała raczej z dystansem i zdecydowanie zbyt dużą dozą obojętności. W stwierdzeniu tym jest trochę prawdy – niewiele było sytuacji, w których okazałaby jakieś matczyne uczucia, a już z całą pewnością to, czego od niego wymagała nie sprawiało, że wyglądała na dobrą rodzicielkę. Owszem, kochała Peter’a, ale w sposób tylko sobie znany i tylko przez siebie rozumiany.
Nieczęsto spotyka się osoby tak wyrachowane jak nasza bohaterka. Dla swojej największej pasji, jaką jest władza, gotowa byłaby zrobić naprawdę wiele i niewykluczone, że gdyby musiała, posunęłaby się nawet do morderstwa (które jako Zła Królowa popełniała wręcz nagminnie). Już jako burmistrz dała się poznać jako osoba niezwykle surowa – swoich pracowników już na samym początku rozstawiła po kątach dając im do zrozumienia, gdzie jest ich miejsce i jak bardzo daleko im do niej. Nie było to z całą pewnością dobre pierwsze wrażenie, ale Cordelię niewiele obchodziło to, co inni o niej myślą. Najważniejsze, żeby ludzie czuli przed nią respekt, nawet jeśli miałoby to wynikać tylko z tego, że się jej po prostu boją.
Namiętność i rządze od zawsze towarzyszyły tym, którzy posiadali jakąkolwiek władzę. Dotyczy to również Cordelii, która tak jak każdy do życia potrzebuje bliskości drugiej osoby. W jej przypadku ogranicza się to jedynie do przelotnych romansów z młodszymi mężczyznami, do których nie czuje niczego więcej niż zwykły pociąg seksualny. Ot, w jakiś sposób musi zaspokajać tego rodzaju rządze.
Kilka słów o zyciu w bajce
Nie każdy rodzi się od razu zły...
Wszyscy przychodząc na świat dostają od losu czystą kartę i tylko od nas zależy jak ją zapiszemy. To my decydujemy czy będą to pięknie wykaligrafowane zdania, czy też bliżej nieokreślone gryzmoły okraszone kilkoma wielkimi kleksami atramentu. Nawet Zła Królowa nie zawsze była „Zła”. Czasami jednak decyzje bliskich nam osób mają pośredni wpływ na to, kim w przyszłości zostaniemy...
Cordelia urodziła się jednego z tych ciepłych, letnich poranków. Była długo wyczekiwanym dzieckiem władcy pewnego niewielkiego królestwa. Starszy już król i jego małżonka starali się o następcę tronu latami, w końcu postanowili dać jednak za wygraną.
Wbrew wcześniejszym zapewnieniom, nie zrobiła tego jednak królowa, która zdecydowała się na dość radykalne środki. Pewnej bezksiężycowej nocy, starsza już kobieta, udała się do lasu, gdzie nadzieję miała spotkać osobę, z którą niewiele osób chciałoby mieć do czynienia. Chodziło o pewnego maga, czy czarodzieja, który, jak głosiły legendy, był w stanie dać ludziom wszystko to, czego zapragnęli. Niosło to jednak ze sobą określoną cenę, którą w tamtej chwili królowa była gotowa zapłacić.
Nie do końca wiadomo jaką umowę tamtej nocy zawiązała królowa, pewnym jest jednak, że w niecały rok później na świat przyszła Cordelia. Wydarzeń, które później nastąpiły, z całą pewnością nie można nazwać „szczęśliwym zakończeniem”. Królowa stała się osobą niezwykle oschłą, wręcz pozbawioną wszelkich uczuć. Poddani twierdzili nawet, że musiało stać się coś, co sprawiło, że ich władczyni nie była już zdolna do miłości. Odepchnięty przez żonę król zaczął szukać pociechy w ramionach innych kobiet, które były w stanie dać mu choć namiastkę prawdziwego uczucia. Z całą pewnością nie były to warunki, w których dorastać powinno dziecko, a jednak…
W dniu osiemnastych urodzin Cordelii nastąpiło kolejne wydarzenie, które miało jasno ukierunkować tą młodą dziewczynę ku złu. Tuż po północy do zamku zawitał dawno już przez Królową zapomniany znajomy. Wrócił, by zgodnie z umową zawartą z królową, odebrać to, co miało należeć do niego. Nie, nie chodziło tutaj o Cordelię. A może raczej nie do końca o nią.
Jej matka, która za wszelką cenę pragnęła dziecka, zgodziła się oddać czarnoksiężnikowi to, co miała najcenniejsze – własne serce. Pozbawiona tak ważnego organu stała się niezdolna do miłości. Nieznajomy nie byłby sobą, gdyby nie wplótł w podpisywaną umowę punktu pisanego „drobnym druczkiem”, zgodnie z którym serce każdej potomkini królowej należeć miało właśnie do niego. Tamtej nocy przyszedł odebrać to należące do Cordelii. Wydarzenia nie potoczyły się jednak tak, jakby sobie tego życzył. Królowa, która nie powinna była być w stanie kochać uczyniła rzecz wówczas niesłychaną – próbując ratować córkę oddała za nią życie. Na nic zdała się magia nikczemnego maga – każdy wie przecież, że nic nie jest w stanie pokonać potęgi prawdziwej miłości. Czyn królowej unieważnił zawartą umowę, ale przebiegły mag zaplanował już kolejną intrygę.
Kto raz wdaje się w romans z czarną magią, ten na zawsze pozostaje pod jej zgubnym wpływem...
W dniu pogrzebu matki Cordelii na królewskim dworze znów pojawił się sprawca całego tego zamieszania. Nie przyszedł tym razem szukać zemsty, czy odbierać tego, co jego zdaniem wciąż należało do niego. Przybył, by zaoferować osieroconej księżniczce… układ. Czy nie chciałaby znów zobaczyć swej matki żywej? Nie musiał długo jej tego tłumaczyć. Cordelia bez zastanowienia, powtarzając błąd matki, podpisała umowę. Nie była jednak świadoma tego, że osobą, która ożywić ma jej rodzicielkę będzie ona sama. W tym celu nieznajomy podzielił się z nią czymś, co wiele lat później Zła Królowa nazywać poczęła „darem”. Daleko temu było jednak do podarunku – ci „dobrzy”, zwykli zwać to „klątwą”.
Klątwą czarnej magii, która sprawiała, że serce człowieka stawało się czarne i twarde niczym węgiel.
Zapomniawszy o poświęceniu matki, Cordelia zgłębiać poczęła nowy dar i z każdym dniem odkrywała, że czynienie zła i sprawianie ludziom bólu przynosi jej… ulgę i przyjemność.
Tak narodziła się Zła Królowa,
która pomimo tego, że posiadała serce, nie była w stanie pokochać nikogo poza sobą.
Niektórzy stwierdziliby, że to nieszczęśliwy splot wydarzeń, inni nazwaliby to przeznaczeniem. Cóż… Pewne jest jedno – Cordelia już nigdy nie miała zaznać szczęścia, jej matka na zawsze pozostać miała już martwa, a osoby, które spotkać miała na swej drodze przekonać miały się co też dokładnie znaczy przydomek „Zła”.
Upłynęło wiele lat od wydarzeń na zamku, a czas ten zaczął nieubłaganie obchodzić się z nieskazitelną urodą Złej Królowej. Na nic zdały się zabiegi upiększające. Zmarszczki stawały się coraz głębsze, a kolejne włosy coraz bardziej siwe. Wówczas Cordelia miała przekroczyć kolejną granicę. Legenda głosiła, że młodość, której tak pragnęła, tkwiła bezpośrednio w sercach młodych niewiast. Wystarczyło im je po prostu wyrywać, a potem czerpać z nich energię witalną. Jakże to proste!
Kolejne lata upływały, ale tym razem czas zdecydowanie zdawał się nie wpływać na urodę Złej Królowej, czego oczywiście nie można było powiedzieć o nieszczęsnych dziewczynach, których jedynym przewinieniem było to, że były piękne. Wkrótce w skarbcu Królowej pojawiać zaczęło się coraz więcej serc. Oczywiście, że nie potrzebowała ich wszystkich! Musiała mieć jednak pewność, że ma je pod ręką.
Wchłanianie energii tych młodych dziewcząt służyło jedynie samej Cordelii, czego powiedzieć nie można było o jej ofiarach. Ich serca z czasem starzały się, kurczyły i bladły, aż w końcu rozsypywały się w pył. To samo działo się z ich właścicielkami, ale to w żadnym wypadku Złej Królowej nie obchodziło. Liczyło się to, że ona była piękna i młoda.
Czymże byłoby jednak życie czarnego charakteru, gdyby nie decydował się on na kolejne intrygi? Cordelia wydała ostanie pieniądze z królewskiego skarbca na niezwykły magiczny przedmiot – lustro, które było w stanie pokazać właścicielowi wszystko to, czego w danym momencie sobie zażyczył. Jego nowa posiadaczka nie zamierzała jednak żyć w ubóstwie! Słyszała o pewnym bogatym królu z królestwa leżącego gdzieś daleko za górami i lasami. Idealna wręcz okazja! Problem tkwił tylko w tym, że mężczyzna był żonaty, a w dodatku posiadał córkę. Cordelia znalazła na to jednak radę – dopisała do długiej listy swych ofiar kolejną osobę. Nie wyrwała jednak matce Śnieżki serca - to byłoby zbyt proste. W jej chorym umyśle narodził się szatański pomysł – postanowiła pozbyć się rywalki podając jej zatrute jabłko.
*w tym momencie miejsce mają wydarzenia, które wszyscy dobrze znamy z Królewny Śnieżki*
Szczęśliwe zakończenia....
Nawet ci źli pragnęli być szczęśliwi w taki, czy inny sposób, dlatego gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja, wygnana z królestwa Śnieżki Cordelia bez wahania zgodziła się pomóc rzucić klątwę, która raz na zawsze miała pozbyć się tych, którzy stali na drodze ku szczęściu wszystkim tym, którzy uważani byli za złych i nikczemnych.
Informacje o współczesnym zyciu
Władza...
Od wieków była obok miłości i pieniędzy tym, co pociągało ludzkość najbardziej.
Cordelia Royce była silną kobietą, która nie znosiła sprzeciwu. Wielu powiedziałoby, że to wręcz idealna kandydatka na burmistrza niewielkiego miasteczka rzuconego gdzieś na bezkresy Stanów Zjednoczonych. Poniekąd mieliby rację, ale nie wszystko jest zawsze takie, na jakie wygląda. Szczególnie, gdy mowa o kimś takim, jak pani Royce…
Kobieta miała w życiu tylko jedną namiętność, a była nią właśnie władza - pragnęła jej jak nikt inny i za wszelką cenę dążyła do tego, by ją zdobyć. Kandydowanie w wyborach było dla niej oczywistością - jako burmistrz miałaby nieograniczone możliwości. Wystarczyło po prostu przekonać ludzi do swoich racji i tego, by oddali na nią głos. To okazało się jednak już nie tak proste. Nie zatrzymało jej to jednak – by wygrać posłużyła się przekupstwem, zastraszaniem i - co okazało się najbardziej skuteczne – eliminacją kontrkandydatów. Nie! Oczywiście, że ich nie zabijała – przecież to nielegalne! Wystarczyło znaleźć kilka brudów lub też je spreparować. To, czy były prawdziwe, czy też nie okazałoby się dopiero po wyborach, które to Cordelia miała wygrać.
Tak też pani Royce została burmistrzem...
Zapytana o to, co uważa za swój największy sukces, za każdym razem odpowie, że zwycięstwo w walce o najważniejszy fotel w mieście. Niechętnie wspominała o czymś, a może raczej o kimś, kto był nieodłączną częścią jej życia. Mowa tutaj oczywiście o jej synu, Peterze. Nigdy nie mieli najlepszych stosunków – ona, niezwykle wymagająca i surowa, on – wieczne dziecko i lekkoduch. To niezbyt dobre połączenie. Niektórzy oskarżali ją nawet o to, że nie kocha syna – w końcu od zawsze stawiała przed nim kolejne cele, a gdy któreś z nich osiągnął twierdziła, że spodziewała się po nim lepszych wyników. Nigdy nie był dostatecznie dobry – zawsze mogło być lepiej. Pewnego dnia Cordelia odkryła, że zaczęła odliczać dni do osiemnastych urodzin syna. Mógłby wtedy się wyprowadzić, a to dałoby mu szansę na poznanie prawdziwego świata i usamodzielnienie się. Widziała, że chłopak za nic nie chce dorosnąć, na nic też zdawały się podejmowane przez nią próby uświadomienia syna, że dorosły świat jest czymś nieuniknionym, przed czym nie ucieknie. Czara goryczy przelała się wówczas, gdy Peter nie zaliczył ostatniej klasy.
Teoretycznie dorosły, a jednak dziecko. Najgorsze w tym wszystkim było to, że bardziej martwiła się o swój wizerunek niż o to, jak jej syn poradzi sobie w życiu…
Właśnie wizerunek, nie tylko ten medialny, spędzał Cordelii sen z powiek. Upływ czasu, a wraz z nim pojawiające się na jej twarzy kurze łapki i kolejne zmarszczki wpędzały ją w przerażenie. Za wszelką cenę starała się zatrzymać to, co nieuniknione. Setki dolarów wydawane na drogie kremy i jeszcze bardziej kosztowne zabiegi zdawały się powstrzymywać starzenie. Dzięki temu uchodziła za kobietę, która z całą pewnością nie wyglądała na swój wiek. Uwielbiała komplementy, a jeszcze bardziej towarzystwo młodych mężczyzn. To odmładzało ją bardziej niż wszystko inne.
Zepsuta do szpiku kości, nie tolerująca buntu, sprzeciwu i przejawów niezależności. Taka właśnie była i nic, ani nikt nie był w stanie tego zmienić.
Zachowane wspomnienia Ze swojego magicznego życia nie pamięta prawie niczego – są to jakieś urywki wspomnień, które nijak mogłyby sugerować kim tak naprawdę jest.
Od niepamiętnych czasów uwielbia jabłka - w każdej postaci, czy to same owoce, czy też w szarlotce, plackach, czy konfiturach. Ale to przecież jeszcze nic nadzwyczajnego!
Dużo ciekawszą sprawą jest jej niezdrowe zainteresowanie sercami. Ludzkimi i zwierzęcymi. Gdyby nie została burmistrzem (i miała w sobie choć krztę dobroci) to pewnie zostałaby kardiochirurgiem. Niemniej jednak, uwielbia sama oporządzać kupione u rzeźnika zwierzęta. Szczególnie ceni sobie właśnie wykrawanie ciepłych jeszcze czasami serc...
Niekiedy zdarzają jej się jakieś sny, czy też koszmary senne, których nie jest jednak w stanie połączyć w spójną całość. Traktuje je po prostu jako wymysł swojego chorego umysłu, który płata jej dziwne figle. Choć ostatnio dzieje się to nieco częściej niż dotychczas…