Zachowane wspomnienia: 0% MOJA HISTORIA TO : Kraina Lodu
☆ Zwano mnie : Emilia
☆ Zawód : kelnerka
☆ Punkty magii : 150
☆ Wiek : 21
☆ Liczba postów : 7
Tatum Fallon - Emilia Nie 25 Lis - 20:59 | |
| Tatum Fallon ft. Margarita Masliakova Dane osobowe:
☆ Mam 21 lat ☆ Niegdyś zwano mnie Emilia ☆ Pochodzę z księgi Kraina Lodu ☆ Zamieszkuję Sesame Street w dzielnicy Oasis Square ☆ W prawdziwym świecie pracuję jako kelnerka w Zakochanym Kundlu ☆ Moja postać posiada wrodzoną magię ☆ A zatem nie potrzebuje różdżki do czarowania ☆ Moja genetyka to CZAROWNICA ☆ Zachowałam 0% wspomnień z poprzedniego życia
Ciekawostki:
☆ odkąd pamięta miała dużą bliznę po oparzeniu na prawym przedramieniu, której pochodzenia nie potrafi zidentyfikować ☆ jest uzależniona od lodów jagodowych, jedyna rzecz jaką mogłaby jeść w kółko, można też próbować ją nimi przekupić... ☆ uwielbia zapach lasu i powietrza zaraz po burzy ☆ nie znosi swojego rudego koloru włosów, każdy w jej otoczeniu jest skazany na ciągłe jęczenie na jego temat ☆ od zawsze jej ciał zdradzało wszystkie jej emocje, bardzo szybko się rumieni, gdy się niepokoi jej prawa noga zaczyna drżeć, a gdy jest naprawdę zdenerwowana zaczyna przygryzać wnętrze policzka ☆ wielokrotnie nagradzana mistrzyni pijanego karaoke ☆ potrafi grać na gitarze, zarówno akustycznej jak i basowej, perkusji i pianinie, czasem zdarza jej się ćwiczyć... o 3 w nocy ☆ ma zawsze zimne dłonie, choć twierdzi, że zawsze jej gorąco ☆ jest wegetarianką, nie znosi większości warzyw, a jej dieta wygląda jak ułożona przez 5 latka ☆ nie jest raczej typem klubowiczki, co nie znaczy, że nie jest typem imprezowiczki ☆ miłośniczka taniego wina i ruskich szampanów ☆ kocha wszystkie zwierzaki, sama wychowała się w otoczeniu trzech psów, teraz trzyma w swoim pokoju małą białą myszkę, która czasem ucieka, ku uciesze lub nienawiści współlokatorów ☆ choć nie przeszkadza jej jak potoczyło się jej życie, marzy, by kiedyś móc pójść na studia, najlepiej związane z muzyką Historia i charakter postaci Gdy Tatum przychodziła na świat, była małym cudem, spełnieniem marzeń swoich rodziców. Po latach starań o drugie dziecko w końcu się doczekali. I tak pojawiła się na świecie ta mała istotka o dużych niebieskich oczach i paru rudych włosach na środku główki. Nie była specjalnym dzieckiem. Płakała tyle co przeciętne dziecko, spała tyle co przeciętne dziecko, nawet rozwijała się w typowo książkowy sposób. Nie za szybko, nie za wolno, przeciętnie. Jednak dla jej rodziców to nie miało znaczenia, była idealna. Nawet jej starszy brat, który wydawał się początkowo nie być zbyt zachwycony rodzeństwem, polubił towarzystwo Tate. Przez parę pierwszych lat w jej życiu nie działo się nic ciekawego. Ot, dalej była przeciętna. W szkole uczyła się dobrze, lecz nie wybitnie. Zaczęła grać na różnych instrumentach. Pokochała śpiewanie, nawet na tyle, by brać udział w konkursach, ale nie na tyle by zająć kiedykolwiek pierwsze miejsce. Codziennie kłóciła się z bratem, by godzinę później deklarować, że był to ostatni raz. Z rodzicami wyglądała nie tylko dobrze na zdjęciach. Była dla nich małą księżniczką. Choć czasem ciężko było nad nią nadążyć kochali ją ponad wszystko. I pewnie jej historia wyglądałaby tak dalej. Miałaby więcej szczęśliwych wspomnień i trochę więcej tych mniej szczęśliwych. Jej życie dalej byłoby tak samo przeciętne. Gdyby jednej pamiętnej nocy, ktoś nie postanowił wypić jednego kieliszka więcej, a później wsiąść za kółko. Balon w kształcie wielkiej trzynastki wciąż jeszcze krążył po jej przeciętnej wielkości pokoju, gdy z nastolatki w jednej chwili zmieniła się w dorosłą. Nigdy nie zapomni szczegółów tej nocy. Najpierw łomot w drzwi wejściowe. Jakiś dziwny, stłumiony okrzyk bólu jej ojca. Chwilę później dziwnie zimny i martwy głos jej brata ostatecznie wyrywający ją ze snu. Tate, mama... w szpitalu... musimy jechać... Może padło więcej słów, może brzmiały one inaczej. W tym momencie już szlochała, już wiedziała, że to koniec jej przeciętnego życia. Gdy zamyka oczy wciąż ma ten widok przed oczami. Jej mama, jeszcze parę godzin tak pełna życia, była teraz przypięta do dziwnych monitorów, z rurkami wystającymi z jej bladego ciała, z resztką krwi, która wciąż zlepiała jej kasztanowe włosy. Posiniaczona, połamana, nieprzytomna. Taki właśnie obraz przychodzi teraz Tatum na myśl, gdy wspomina najważniejszą kobietę w swoim życiu. Kolejne parę miesięcy było ciężkie. Wszyscy wciąż mieli nadzieję. Wybudzi się. Szeptał tylko jej brat, gdy choć spróbowała rozmawiać o mamie. Wierzyła w to, choć może bardziej chciała w to wierzyć. Wciąż odwiedzała ją codziennie. Czesała jej włosy, opowiadała o tym jak idzie jej w szkole, co się dzieje na świecie, w domu. Nie wspominała jedynie o swym ojcu. Nie chciała o nim wspominać. Z całej trójki to on najgorzej przeżywał ten wypadek. Nie pojawiał się w szpitalu, odmówił odwiedzania swej żony, decydowania o jej przyszłości, gdy ktokolwiek choć próbował zadzwonić do niego ze szpitala, rzucał słuchawką. Oddalał się od swoich dzieci coraz bardziej. Nie był już tym ciepłym, kochającym ojcem, który za często opowiadał suche żarty i rozpieszczał dzieci, gdy mama nie wiedziała. Stał się zimny, zamknięty, a momentami wręcz agresywny... i z każdym mijającym miesiącem było coraz gorzej. Wystarczył rok, by złamać i Tatum. Ta radosna, pełna energii dziewczyna zniknęła całkowicie. Stała się zamknięta, wiecznie ponura, łatwo było ją wytrącić z równowagi i raczej każdy widział jak bardzo się zmieniła. Straciła wszystkich przyjaciół, większość swoich zainteresowań, nawet w szkole była już głęboko poniżej przeciętności. Dom stał się nieznośny. Jej brat się wyprowadził, została sama z ojcem, który nie miał już nic wspólnego z tym kochającym tatą z jej wspomnień. Stracił pracę, sięgnął po alkohol i ostatecznie zmusił Tate do wzięcia na siebie wszystkich obowiązków. Zajmowała się domem, ogarniała tatę i siebie i jednocześnie próbowała jakoś przetrwać liceum. Rosła w niej złość i niechęć do jej niegdyś ukochanego ojca. Zaczęła wyżywać się na nim, na innych i ostatecznie na sobie. Jedynym co utrzymywało ją przed kompletnym szaleństwem, była jej mama. Mijały lata, a Tate wciąż się nie poddała. Odwiedzała ją najczęściej jak tylko mogła. Wciąż malowała jej paznokcie, dbała o nią, opowiadała jej o wszystkim. Jakie życie jest dziwne, jak wszystko się szybko zmienia, jak podoba jej się pewna dziewczyna... Lekarze wielokrotnie wspominali o tym, że nadszedł już czas, by pozwolić jej mamie odejść, lecz Tatum nie chciała ich słuchać. Nie wyobrażała sobie jak mogłaby się poddać. Dopiero kolejna infekcja, która wyniszczała schorowane ciało jej rodzicielki uświadomiła jej jak samolubna była. Pożegnała się po raz ostatni i obiecała, że będzie miała dobre życie. Minęły ponad trzy lata. Zaczęła pracę jako kelnerka, uciekła z domu ojca, zamieszkała z bandą nieznajomych jej początkowo osób. Nie ma idealnego życia, ale się stara. Porzuciła bycie ciągle przygnębioną, kapryśną Tate. Stara się być znów pełna energii i wiecznie uśmiechnięta, choć nie zawsze jest to łatwe. Wciąż czuje, że czegoś jej brakuje, ale stara się tą pustkę wypełnić.
odstępstwa od bajki Arendelle i Eskedalle były siostrzanymi królestwami położonymi dwa dni drogi od siebie. Od lat rządzone były przez jedną rodzinę. Stosunki były między nimi zażyłe. Wymieniały się dobrami, złotem. Pomagały sobie w konfliktach jak i paktach pokojowych. Zawsze starały się, by młode pokolenia znały swoją historię, przekazywały ją dalej, by ta siostrzana więź rosła. Ludność zachęcana była do podróżowania między królestwami, a sama rodzina królewska często spotykała się na wieczerzach. Choć sposób rządzenia, tradycję jak i nawet otaczająca natura dość bardzo ich różniły, od wieków potrafili znaleźć własny wspólny język. Nic więc dziwnego, że, gdy król Eskedalle ogłosił iż królowa spodziewa się bliźniaczek niedługo po narodzinach księżniczki Elsy, oba królestwa zaczęły świętować. Kolejne pokolenie panujących miało wychować się razem. Para królewska szybko jednak stłumiła swój entuzjazm. Ich nowo narodzone bliźniaczki nie były tak idealne jak się spodziewali. Przynajmniej jedna z nich nie była... Nie miała dużych, błyszczących niebieskich oczu i burzy blond włosów jak jej starsza siostra. W jej oczach były jakieś iskierki. Gdy płakała jej włosy przebierały wręcz ognistopomarańczowy kolor, a małe ogniki w jej oczach zaczynały tańczyć jeszcze bardziej intensywniej. Ahh... no i oczywiście te jej rude włosy. Już one same w sobie były przekleństwem. Bo jak to tak rude dziecko? Skażone, nieczyste, hańba dla całej rodziny... Emilia zawsze była traktowana gorzej. Rodzicie wcale nie ukrywali się z faworyzowaniem swojej drugiej córki. Była dumą rodziny. Taka mądra, grzeczna, śliczna. Zawsze wiedziała co powiedzieć, jak się zachować. Urodzona księżniczka. Po prostu idealna. A Emilia? Była ekscentryczna, miała za dużo energii i wszędzie było jej pełno. Nie potrafiła skończyć jednego zadania, a już zabierała się za kolejne. Źle prezentowała się przed przedstawicielami Arendelle. Już nawet nie wspominając o tych wszystkich dziwnych zdarzeniach dookoła niej. Nie trzeba było długo czekać, by po królestwie rozeszła się nowina, że jedna z bliźniaczek jest wiedźmą. Każdy słyszał coś innego. Na kogoś spojrzała dziwacznie, a dwa dni później cała jego rodzina zachorował. Komuś innemu wymarło cało stado krów po napotkaniu dziewczynki na swojej drodze. Ktoś inny widział jak szepcze coś pod nosem chwilę przed burzą. I choć każda z tych historii miała w sobie ziarnko prawdy, nikt nie znał jej całej. Emilia faktycznie nie była zwykłą dziewczynką. Od małego miała w sobie jakąś magię, moc, której nikt nie rozumiał. Wydawała się być w jakiś sposób powiązana z ogniem. Jakby jej rude włosy wskazywały na coś więcej. Gdy się denerwowała wszyscy dookoła odczuwali falę gorąca. Czasem podczas zabaw małe iskierki wydawały się uciekać z jej ciała. Kiedyś nawet odkryła, że jeśli się bardzo skupi to wyczaruje małą iskierkę w swojej dłoni. Tak po prostu, z powietrza. Nie podzieliła się to wiedzą z nikim. Jej rodzice i tak wydawali się być wystarczająco zdenerwowani odmiennością córki, a szepty ludzi tylko to podsycały. Jednak Emilia nie była w stanie wiecznie ukrywać swojej mocy. Jej rodzice i siostra zajmowali się pewnie jakimiś ważnymi, królewskimi rzeczami, gdy ona zajmowała się po prostu byciem dzieckiem. Skakała między stogami siana, goniła się z królikami i innymi zwierzakami. One wydawały się ją jakby bardziej rozumieć, były inteligentniejsze niż większość ludzi. Nie przekreślały Emilii z powodu koloru jej włosów, tego jak się zachowywała czy co potrafiła. Otoczona jedynie zwierzakami mogła być w pełni sobą, dlatego też spróbowała wyczarować tą iskrę raz jeszcze. Poczuła znajome ciepło, które popłynęło wzdłuż jej ciała, prosto do jej ręki, dłoni, aż w końcu zmaterializowało się w postaci małej iskry, która powoli rosła do wielkości całkiem sporego płomienia. Emilia z ekscytacją trzymała wyczarowany płomyk na dłoni. Obracała się z nim powoli, dając mu lekko wyginać się na wietrze. Kręciła się coraz szybciej, a płomyk wciąż rósł, przybierając całkiem pokaźny rozmiar... aż w końcu zakręciło jej się w głowie. Upadła, a płomyk razem z nią. Wylądował pod nią na kupce siana, która od razu zaczęła się tlić i dymić. Nie trzeba było długo czekać, by płomyk przeobraził się w całkiem pokaźny pożar, który zaczął rozprzestrzeniać się. Zniszczył całkiem spory obszar królestwa. Emilia mogła przysięgać, że to nie była jej wina, płakać ile mogła, ale bolesne oparzenie na jej przedramieniu wskazywało winowajcę dość jasno. W oczach jej rodziców była już skreślona. Została wygnana z królestwa. Zmuszona do samotnej wędrówki przez nieznane lasy. Była jedynie dzieckiem, wszyscy zdawali sobie sprawę, że ma marne szanse na przeżycie. Czy kogoś to obchodziło? Nie. Była wiedźmą, zasłużyła na śmierć. Tułała się samotnie, próbując znaleźć choć jedną żywą duszę, lecz nawet zwierzęta wydawały się od niej uciekać. Szukała schronienia na marne. Zapadała noc, a ona nie jadła nic od poprzedniego dnia. Chciała rozpalić ognisko, lecz zaczęła się bać swojej mocy. Robiło się coraz zimniej, mogła w każdej chwili przywołać ciepło, lecz usilnie powstrzymywała się. Zwinęła się w ciasny kłębek pod drzewem, czekając na poranek. Gdy obudziła się, nie spała pod tym samym drzewem. Ba, nie była już nawet w lesie. Leżała w faktycznym łóżku z miękką poduszką i ciepłym kocem. Ktoś czuwał po drugiej stronie izby. Ktoś o długich siwych włosach, zaostrzonym nosie i bystrych, przeszywających, ale jednocześnie ciepłych oczach. Kobieta patrzyła na Emilię intensywnie, czekając aż dziewczynka się obudzi. Nie zrobiła jednak pierwszego kroku, nie rzuciła się z wyjaśnieniami, stała tak, wciąż intensywnie patrząc na dziecko, czekając na jej reakcję. Emilia obserwowała ją w ciszy. Nie rozumiała tej sytuacji, tego, że została wyrzucona, wyklęta z jedynego miejsca, jakie znała, a teraz musiała obudziła się w obcym miejscu. Nie odzywała się, nie chciała się odezwać. Zaczynała się denerwować i powoli czuła jak robi jej się coraz cieplej. Wystraszyła się. Nie chciała swojej mocy. Nie chciała być tak. Im bardziej się denerwowała, tym powietrze wokół niej robiło się gorętsze. Zwinęła się w kulkę i zaczęła płakać. Leżała tak, aż nie poczuła chłodnej dłoni na swoim ramieniu. Poczuła falę chłodu. Przeszyła jej ciało w ten samym sposób, w jaki normalnie przeszywała ją fala ciepła. W tym momencie zrozumiała, że nie jest sama. Rosła u boku swej przybranej babki. Uczyła się kontrolować swą moc, żyć w zgodzie natury, w jedności z lasem. Wiedziała, które jagody można jeść, a które lepiej zostawić. Gdzie płynie czysta, pitna woda, gdzie płynie ta, która może uleczyć. Dowiedziała się praktycznie tyle o świecie dookoła, ile o samej sobie. Wiedziała jak nie łączyć swej mocy z emocjami, jak kontrolować każdy ogień, nie tylko ten, który sama wytworzyła. Poznała nawet magię innych żywiołów, choć ogień wciąż wydawał się jej najbardziej słuchać. Tak jakby momentami stawali się jednością... Każdy jej dzień wydawał się wyglądać tak samo, aż do dnia, gdy poznała pewną nieznajomą. Emilia nie spotykała dużo ludzi w lesie. Szczerze mówiąc, to nigdy nie spotkała nikogo. Ludność bała się nieznanego, toteż nikt nie zapuszczał się w głęboką puszczę, która była jej domem. Nowa dusza zaintrygowała ją. Od lat nie miała kontaktu z nikim z wyjątkiem swojej babki. Jak bardzo ją kochała, Emilii brakowało kontaktu z ludźmi. Dziewczyna podążyła szybkim krokiem, w kierunku, w który udała się nieznajoma. Nie widziała jej w pełnej okazałości, jedynie co jakiś czas między konarami pojawiał się zarys jej smukłej sylwetki, parę kosmyków jej długich włosów. Za każdym razem, gdy wydawało jej się, że już prawie ją dogoniła, nieznajoma uciekała trochę szybciej. Emilia krzyknęła, by zwrócić jej uwagę. Na ułamek sekundy się udało. Rudowłosej ukazał się skrawek najpiękniejszej twarzy jakiej widziała... nim całkiem zniknęła. Tego dnia nie mogła spać. Zastanawiała się kim była ta nieznajoma, co ona tu robiła, skąd się wzięła... czy ona w ogóle istniała? Chodziła zdezorientowana jeszcze przez parę dni. Ociągała się na praktykach magii, ciągle rozglądała się, reagowała na każdy minimalny szelest. Szukała jej, chciała się dowiedzieć kim ona była, odnaleźć ją, spytać. Nie potrafiła zrozumieć, czemu tak jej zależy. W międzyczasie jej babka podupadła na zdrowiu. Była starą kobietą już jak przygarnęła Emilię, a od tego czasu wiele lat minęło. Zioła i wywary, których nauczyła się gotować, przestawały powoli dawać jakiekolwiek rezultaty. Jej stan pogarszał się w szybkim tempie, a Emilia nie mogła pozwolić umrzeć jedynemu człowiekowi, któremu kiedykolwiek na niej zależało. Zdecydowała się podjąć wyprawę po ostatnią rzecz, którą mogła uratować swoją babkę. Wodę z magicznego źródła. Źródło znajdowało się jakieś osiem godzin ciągłego marszu od ich chatki. Emilia zabrała zapas jedzenia i wyruszyła z samego rana. Szła, biegła wręcz. Bała się, że zdecydowała się na ten krok za późno. Nie chciała się spóźnić. Trasa nie była szczególnie skomplikowana. Przemierzała ją już kiedyś z babką. Teraz jednak coś było nie tak. Gałązki były połamane, a ziemia wydawała się mieć wgłębienia, jakby jeszcze niedawno były w niej odciski stóp. Powinna zostać skupiona, lecz serce zabiło jej mocniej. Przyspieszyła kroku jeszcze trochę. Nie miała czasu na jedzenie, na wodę. Musiała dotrzeć do źródła, musiała odnaleźć nieznajomą. Wiedziała co powinno być jej priorytetem, lecz i to drugie zaprzątało jej głowę. Zbliżała się do źródła, gdy usłyszała głośny krzyk. Zawahała się przez chwilę. Czy to mogła być ona? Z drugiej strony, czy mogła sobie pozwolić na zejście z szlaku? Czy mogła sobie pozwolić na podjęcie takiego ryzyka. Mogło być to jakieś zwierze, może dotarła bliżej jakiegoś innego królestwa. To nie musiała być ona... lecz ciekawość Emilii wygrała. Pobiegła w stronę, z której dobiegł ją krzyk. Im bliżej była źródła dźwięku, tym ostrożniej stąpała. Minęły sekundy, a krzyk się powtórzył, tym razem głośniej, bliżej. Chwilę później Emilii ukazała się przedziwna scena. Była tam ona, ta nieznajoma i jeszcze dwóch zakapturzonych mężczyzn. Zbliżali się oni do niej powoli, mamrocząc coś pod nosem. Ona krzyczała jedynie, lecz nie ruszała się. Na twarzy miała wypisany strach. Z każdą sekundą jej ciało wydawało się rozluźniać, aż ostatecznie padła nieprzytomna, a ta dwójka zabrała się za podnoszenie jej wiotkiego ciała. Emilia wkroczyła w tym momencie, nie myśląc za bardzo o tym co robi. Wcześniej już zaczęła w ręce formować ognistą kulkę, którą teraz cisnęła wprost w jednego z mężczyzn. Zaskoczony powędrował wraz z nią kawałek, po czym uderzył z impetem w drzewo obok. Przeniosła wzrok na drugiego kapturnika, u którego zaczęła powoli podnosić temperaturę ciała. Gdy i on znalazł się już nieprzytomny na ziemi podbiegła do nieznajomej. ODDYCHAJ, ŻYJ krzyknęła, dopadając jej wiotkiego ciała. Ledwo oddychała. Emilia wzięła ją na ręce i szybko powędrowała do strumienia. Napoiła wpierw dziewczynę, a następnie zabrała trochę wody to wcześniej uszykowanych flakoników. Nie musiała długo czekać, by mikstura zaczęła działać. Wyciągnęła dłoń w stronę do dziewczyny. Przemierzyły całą drogę, opowiadając sobie historie życia. Księżniczka Ariana Była niegdyś księżniczką, tak jak Emilia. Miały naprawdę wiele wspólnego. Z każdą mijającą chwilą Emilia zaczynała pałać jakimś dziwnym uczuciem do tej świeżo poznanej dziewczyny. Coś ją rozpalało od środka, ale nie był to ten znany płomień. To było coś zupełnie nowego. Pokochała jej śmiech, jej maniery, sposób w jaki na nią patrzyła. To było dziwne, zakazane, ale i kuszące. Chciała więcej tego, chciała ją poznać, być blisko, lecz wpierw musiała uratować swoją babkę. Gdy dotarły to chatki było już całkiem ciemno, a w środku nie paliło się żadne światełko. Zawsze miały rozpalony kominek, zawsze. Emilia wbiegła do środka, w środku wciąż mają nadzieję, że babka po prostu zasnęła, że jeszcze żyje... Podbiegła do niej. Dotknęła wpierw jej bladego policzka, później jej sztywnej ręki. Zawyła głośno z bólu. Spróbowała jeszcze podać jej trochę wody, ale było za późno jej babka była martwa. Umarła sama, wiele godzin temu, a Emilia nie mogła nic na to poradzić. Straciła najważniejszą osobą w swoim życiu, o tak, po prostu. Płakała jeszcze chwilę. W końcu podniosła się. Spojrzała raz jeszcze na dom, w którym się wychowała. Zgaszony teraz kominek, przy którym spędziła wiele wieczorów. Łóżko, na którym wiele lat temu obudziła się po raz pierwszy. Tyle wspomnień, zniszczonych w tym momencie. Wyszła z izby, zatrzaskując za sobą drzwi. Bez patrzenia w tył rzuciła jeden płomyk, który momentalnie zajął cały domek. Odeszła, biorąc Arianę za rękę. Pociągnęła ją w nieznane. Tułały się bez celu przez długie dni, poznając się, zakochując w sobie coraz bardziej. Była tak inna i jednocześnie tak podobna. Tak piękna. Emilia nie sądziła, że jej dane jest szczęśliwe zakończenie, ale chyba z nią mogła je znaleźć.
Ostatnio zmieniony przez Tatum Fallon dnia Wto 27 Lis - 15:09, w całości zmieniany 1 raz |
|