Eric Goldhope Nie 8 Lut - 12:49 | |
| Eric Goldhope Za górami, za lasami, żyła niezwykła postać zwana księciem Erykiem, której przygody spisano w księdze Mała Syrenka. Zamieszkiwał królestwa Fairylandu, lecz często wypływał do innych krain, gdzie był poszukiwaczem artefaktów. Sielanka została przerwana, gdy nad królestwem Fairylandu pojawiły się ciemne chmury, straszna klątwa, która wymazała wszystkim pamięć. I choć postać ta nie uczestniczyła w rzucaniu strasznego zaklęcia, zmuszona była do rozpoczęcia zwykłego życia w Lanville, pamiętając swoje poprzednie życie w 60%. W miasteczku znacie go jako dwudziestotrzyletniego mieszkańca, zwanego (Eric Goldhope (ft. Nathan Saignes). Zamieszkuje dzielnicę Pelican Bay, pracując jako sternik.
| Zawsze schludny i elegancki, czarujący i uprzejmy. Podobno uwielbia psy i czasem pomaga w schronisku. Nie boi się czyścić klatek z gówna i krwi, a nawet o tym opowiada w ujmujący sposób. Serca topnieją dziewczętom, gdy widzą czułość, z jaką podchodzi do tych bezbronnych istot. Rodzice każdej dziewczyny, z jaką był, uwielbiali Erica. Matki rozpływały się nad tym, jakiż to on przystojny, ojcowie rzucali mu porozumiewawcze spojrzenia i chętnie zabierali na ryby albo zapraszali do kieliszka. A ten uśmiechał się, ciepły i życzliwy, a potem zakrywał usta dziewczynie, którą pieprzył w pokoju na górze, gdy jej rodziciele wciąż dyskutowali na dole o tym, jak dobrze trafiła ich córeczka. Po rozstaniu Eric zawsze zostawał z nimi w przyjaznych stosunkach. Z niektórymi z dziewcząt już niekoniecznie. Fasada nonszalanckiego ideału szybko rozpływała się w ich oczach. Bo Eric miewa pewne problemy. Kwestie, które z pozoru są nic nieznaczące, niekiedy zaczynają urastać w jego oczach do monstrualnych rozmiarów. Czasem to zazdrość, czasem niezadowolenie nad jakąś jej cechą lub zachowaniem, a czasem po prostu zupa była za słona. Wtedy rozpoczyna się festiwal wyrzutów, oskarżeń, pasywno-agresywnego zachowania. Biedna dziewczyna opuszcza wtedy związek, stłamszona, skrzywdzona i smutna. A potem jeszcze musi sobie radzić z wypominaniem rodziców. W końcu straciła właśnie idealnego kandydata na męża. Na szczęście, takie odchyły zdarzały mu się najczęściej za czasów liceum. Zdał sobie sprawę z problemu już jakiś czas temu i postanowił dać sobie czas na samoudoskonalenie. Teraz wydaje się, że robienie problemu z niczego prawie mu się nie zdarza, a ostał się ten dawny wspaniały, dowcipny i uroczy chłopiec. |
Kolejne dziecię w licznym rodzie Goldhope'ów wciąż nie wie, że jest owocem krótkotrwałego romansu między Clotilde Moreau a osiemnastoletnim wówczas Bernardem Fairchildem. Wychowywał się w domu Goldhope, a gdy nieco podrósł, niemal codziennie przypominał pani Moreau, jak dobrze zrobiła, że się go nie pozbyła – i zachowała tę wpadkę w tajemnicy przed mężem, wmawiając mu, że to oczywiście jego własne. Eric był bowiem bardzo przydatnym dzieckiem. Odkąd tylko mógł, pomagał w domu we wszystkim. Miał w sobie jakąś nieograniczoną ilość energii na sprzątanie, pomaganie rodzeństwu i przygotowywanie najprostszych posiłków. Pewnie musiał sobie odbić za wychowywanie się w zamku jako jedynak, posiadanie służby i niekiwnięcie palcem przez całe dzieciństwo w Fairylandzie. Zawsze prosił rodziców o pieska, lecz ci nie zgodzili się, bo dodanie zwierzęcia do zgrai młodych Goldhope'ów oznaczałoby jakiś totalny cyrk i chaos. Był zupełnie przeciętnym uczniem, bo odkąd tylko zaczął szkołę, wolał skupić się na zdobywaniu przyjaciół. W pewnym momencie liceum w ogóle ledwo zdawał z klasy do klasy, bo zawróciły mu w głowie sprawy damsko-męskie. Znany był z częstego zmieniania dziewczyn albo w ogóle z flirtowania z kim się dało, bo próbował wyszlifować ów umiejętność do stanu perfekcyjnego. Na dodatek strasznie ciągnęło go do morza i czasem wagarował, żeby szwendać się po Pelican Bay i zaczepiać żeglarzy. W końcu zaprzyjaźnił się nawet z jednym, a ten przekazał mu podstawy potrzebne do bycia sternikiem. Kilka lat po ukończeniu szkoły średniej zdał sobie sprawę, że trochę za często zdarzało mu się być chujem. Przeprosił wszystkie swoje byłe, które skrzywdził (bo, naprawdę, nie wszystkie!), wziął ze schroniska swojego ukochanego psa i wyruszył z nim w morską podróż. Już jakiś czas wcześniej, jego przyjaciel, stary sternik oddał mu swoją łódź, uznając, że za stary jest już na zmaganie się z morzem. Widział również, jak nie do poznania zmienia się Eric na otwartej wodzie. Jest niemal ogarnięty ekstazą, choć czasem uspokaja się i rzuca smutne, tęskne spojrzenia w mętną toń. Wyruszył więc w podróż na dwa miesiące przed dwudziestymi czwartymi urodzinami. Jednak pies był bardzo stary i po kilku miesiącach zdechł. Goldhope wiedział, że zafundował mu przynajmniej fantastyczne ostatnie chwile, psiak wydawał się naprawdę szczęśliwy. Trochę przybity i spokorniały, Eric postanowił wrócić do Lanville.
❂ Uwielbia morze i gdyby mógł, spędziłby tam całe życie. W ogóle nie chce mu się myśleć o jakichś poważniejszych sprawach i planach związanych ze swoją przyszłością. Na byciu żeglarzem też przecież da się zarabiać!
❂ Chociaż w Lanville nie przeżył żadnego poważniejszego sztormu na morzu, wydaje mu się, że przynajmniej raz uniknął śmierci i obudził się ledwo żyw na piasku.
❂ Na dodatek wydaje mu się, że ma jakiś potworny dług wdzięczności wobec Nerissy, stąd w Lanville zawsze był dla niej dobry i nigdy nie zdarzyło mu się przy niej odpierdalać w czasie ich krótkiego związku.
❂ Mimo wychowywania się wśród tak licznej gromadki, jaką są Goldehope'owie, ma niekiedy wrażenie, że jego dzieciństwo było samotne i puste. Ale przynajmniej miał psa!
❂ Lubi zaciągać swoje dziewczyny na karaoke i słyszeć, jak śpiewają.
❂ Pamięta, że walczył kiedyś z jakąś obrzydliwą, czarną ośmiornicą, która zrobiła mu coś potwornego.
❂ Jego irytujący doradca, Grimsby, wciąż palił fajkę. W tym świecie Eric nie znosi zapachu papierosów.
❂ Gdy stary sternik uczył go żeglarstwa, wydawało się, że Eric ma do tego jakąś niezwykłą smykałkę.
❂ Umie grać na flecie.
TL;DR – Eryk zakochał się w piracie, ale tego zwiodły syreny i zabił sztorm Trytona, więc nienawidził i syren i Trytona. Kiedy odnalazł Ariel-niemowę, zakochał się i w niej, a potem odebrała mu szczęście, gdy okazało się, że jest syreną. Myślał, że zabił władcę mórz, bo Urszula przez chwilę dzierżyła Trójząb w rękach, ale gdy okazało się, że jednak jest nim Tryton, i to on władał morzem, gdy zginął Pirat, Eryk nie mógł wybaczyć sobie, że jest z jego córką. Był dla niej okropny, kochany, i tak na zmianę.
Rodziców Eryk nawet nie znał. Ojciec zginął w jakiejś wojnie, gdy jego królowa była jeszcze w ciąży. A potem zmarła przy porodzie. Na szczęście, albo nikt, albo mało kto wiedział, że tak naprawdę książę nie jest potomkiem króla – a bękartem Kapitana Haka. Wychowywała go jego własna służba, nie dziwne więc, że miał nieco spaczone poglądy dotyczące relacji międzyludzkich. Bardzo o niego dbano, nie mogła się przecież mu stać krzywda. Eryk miał potwornie nudne dzieciństwo, a jedynym pocieszeniem i towarzyszem zabaw był jego pies. Uwielbiał słuchać opowieści o morzu, gdyż jeden z jego nauczycieli kiedyś dużo żeglował. Pałac Eryka znajdował się przy morzu, dlatego rezolutne dziecię szybko wydało rozkazy – od dziś chciał być żeglarzem. Na morzu czuł się fantastycznie, ale i tak nie pozwalano mu jeszcze objąć sterów ani szaleć tak, jakby chciał. Rozrywka była bardzo kontrolowana, więc zapał księcia szybko zgasł. Dopóki nie wymknął się z zamku jednej nocy, by wkraść się na statek zacumowany chwilowo przy jego królestwie. Choć załoga podawała się za kupców, szybko okazało się, że to piraci. Gdy odkryli pasażera na gapę, najpierw szybko chcieli się go pozbyć, ale pryszczaty nastolatek szybko zaoferował, że będzie sprzątał, gotował, a w ogóle to nie powinni go zabijać, bo jest księciem i cała flota ruszy na nich i zabije w bardzo okrutny sposób, jak mu tylko włos z głowy spadnie. Piraci wybuchli śmiechem i, z powodów tylko im znanych, postanowili zatrzymać Eryka. Ten dopiero tutaj nauczył się, czym jest praca. Na początku nie umiał nawet myć podkładu, a gdy próbował kroić marchewkę, prawie odkroił sobie rękę. Może bawiło ich to jego nieprzystosowanie do życia, może bawiły ich jego historie – bo bardzo chętnie dzielił się z nimi wiedzą, którą wyniósł z setek przeczytanych książek i lekcji guwernantów. A potem się zakochał. W mężczyźnie starszym od siebie o kilka lat. Energicznym, wulgarnym, przezabawnym, inspirującym. Dobrze, że nie umiał czytać, bo Eryk pisał do niego listy, które zaraz potem palił. Pisał też listy do swojego królestwa, że żyje i pewnie nawet niedługo wróci. Teraz był piratem i ciężko mu było dokładnie określić datę. Po kilku miesiącach faktycznie wrócił. Wciąż beznadziejnie zakochany w swoim Piracie. Pirat też go kochał, ale jak przyjaciela, jak brata. Wszyscy w królestwie rwali sobie włosy z głowy pod jego nieobecność, ale niekoniecznie się tym przejmował. Natychmiast chciał wrócić na morze, tym razem swoim statkiem i pływać u boku swoich nowych przyjaciół. Ci nie byli na to zbyt chętni, nie mogli pływać sobie przy królewskiej flocie, nie łupić ich statku i czuć się ze sobą dobrze. Przekonał zatem swojego Pirata, by dołączył do jego załogi. I Eryk, przez kolejne kilka lat, był najszczęśliwszy na świecie. Pirat początkowo udawał, że nie wie o co chodzi, ale pewnego dnia westchnął, pokręcił głową ze zrezygnowaniem i pierwszy raz go pocałował. A potem odszedł. Powiedział, że kocha kogoś innego. Kobietę o pięknym głosie. Syrenę. Nie zostawił listu, bo nie umiał pisać. Przywiązał za to Eryka do łóżka, stosując bardzo mocne, marynarskie sploty. Potrząsnął nim, obudził. I poinformował, że odchodzi. Że przeprasza, ale to silniejsze od niego. Bo znalazł prawdziwą miłość. Zakneblował go i odszedł. Gdy poranna służba odnalazła Eryka, ten miał całe ręce i nogi w ranach od wrzynających się w nie lin. Wierzgał się i wrzeszczał, nieusłyszany. Gdy go oswobodzili, chciał wyruszyć za nim natychmiast. Morze było tego dnia wyjątkowo piękne. Uspokoiło się już po najgorszym sztormie stulecia. Eryk znienawidził tego dnia syreny i Trytona i poprzysiągł im zemstę. Idealna okazja nadarzyła się, gdy kilka miesięcy później jego własny statek zatonął, a jego uratowała jakaś istota o niebywale pięknym głosie. Syrena. Książę szukał jej zapalczywie, chcąc, by doprowadziła go do swojego rodu. Do Trytona. A potem pojawiła się znów. Nie sądził jednak, że to mogła być ona – w końcu nie miała głosu. I wystarczyły mu trzy dni, tylko trzy dni, by zakochać się w jej ruchach, uśmiechu, energii. I przez chwilę uwierzył w to, że znów może być szczęśliwy. Myślał, że nie zdoła jej wybaczyć, gdy okazało się, że to syrena. Jednak była zdolna do niezwykłych poświęceń – i przestała nią być. Eryk natomiast zabił Urszulę, sądząc, że to ona jest władczynią mórz. Dzierżyła w końcu Trójząb w rękach. To ona musiała być odpowiedzialna za śmierć Pirata. Dopiero na ślubie okazało się, że władcą mórz od zawsze był Tryton. Eryk, bardzo niefortunnie, trafił w dwuminutowe okienko dzierżenia władzy przez Urszulę. Na dodatek, Tryton był ojcem Arielki. Ukłon, który przed nim złożył, był najgorszym poniżeniem, największą zdradą wobec siebie i Pirata. Tego nie mógł już jej wybaczyć. Ale nie mógł też próbować zabić Trytona na ślubie, zbyt wiele było tam istot z głębi mórz – od razu sam by zginął. Kolejne miesiące i lata Eryk spędził w bardzo ambiwalentny sposób. Niekiedy nienawidził Arielki, genetycznego ścierwa po Trytonie, był dla niej okropny i okrutny. A potem przepraszał ją, bo wiedział w końcu, że to nie jej wina, a on sam jest przy niej szczęśliwy. Znów, wmawiał sobie, że nie zasługuje na szczęście, a to co robi, jest największa obrazą dla jego największej, straconej miłości. Rozdarty wewnętrznie Eryk pewnego dnia uderzył Ariel. Nie wiedział nawet, że ta jest w ciąży. Gdy ta uciekła, ruszył za nią. A potem zatrzymywał się, myśląc, że musi zostawić ją w spokoju. Znów ruszał, chcąc ją zabić. Chcąc ją przeprosić. Chcąc ją udusić. Chcąc ją uściskać. Eryk... miał pewne problemy.
|
|